Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/151

Ta strona została przepisana.

stąpał ostrożnie baronet, trzymając się skały i nasłuchując kroków postępującego za nim chłopca, gotowy pospieszyć mu z pomocą, na wypadek gdyby obsunęła mu się noga, bo ściana rzucała cień na ścieżkę, i nie było jej wcale widać.
Obstąpiono niedźwiedzia dokoła. Górale najwięcej uradowani tą zdobyczą, odwracali go, badając czy skóra jest w całości, ale w kilku miejscach była poszarpana. Każdy chciał wiedzieć jak się to stało, z najdrobniejszemi szczegółami, i nastąpiło ogólne zdumienie, gdy się wyjaśniło, kto był pogromcą niedźwiedzia. Zarzucono pytaniami Henryka, który dla zaspokojenia ogólnej ciekawości, musiał kilkakrotnie powtarzać jedno i to samo: jak szmer posłyszał, jak kamyk jeden i drugi się potoczył pod nogami niedźwiedzia; jak wchodził na górę, z której strony, i gdzie przystanął. Wreszcie wyrażano domysły, coby też było, gdyby nie poczuł węchem że ludzie są w pobliżu — a domysły te wiodły do innych, które innym jeszcze otwierały drogę, bo chciano kwestyę do dna wyczerpać. Jeden z juhasów schyliwszy się, sprobował ciężaru kamienia i dziwił się, że takie małe chłopię dźwignęło taki ciężar, na co Henryk odparł z uśmiechem, że strach wiele może. Warburton obserwujący go, zauważył, że chłopiec nie wygląda na szczęśliwego pogromce. Nie było na jego twarzy ani śladu tryumfu, a w odpowiedziach ani cienia przechwałki. Wreszcie zagadnął:
— Zabiłeś niedźwiedzia i nie jesteś z tego dumny?
— Stało się to tylko przypadkiem — odrzekł z prostotą.
Baronet słuchał zdziwiony.
— Przypadkiem, powiadasz? Nie rozumiem. Ale dla czego nie obudziłeś żadnego z nas, spostrzegłszy zbliżającego się nieprzyjaciela?
— Z początku nie wiedziałem co to za cień się skrada, zwierzę czy człowiek; a później, gdym go już rozpoznał, miałem nadzieję że się zwróci w innym kierunku, więc nie chciałem robić hałasu. Była chwila, że niedźwiedź się zawahał: potem, gdy postawił łapę w kierunku okna, miałem tylko tyle czasu, żeby spuścić kamień. Był bardzo ciężki i myślałem już, że mu nie dam rady.
— Dałeś dowód niemałej przytomności umysłu...
— Ale teraz myślę, że może lepiej byłoby, gdybym panów obudził, Niedźwiedź, widząc nas w takiej liczbie, nie odważyłby się na nas rzucić i odszedłby sobie w swoją stronę. Sabała utrzymuje, że to tchórz, a musi znać się na tem. Uniknęłoby się przez to nieużytecznego zabójstwa.
— Ach, więc to ci jest przykrem! — rzekł Warburton, patrząc z wzrastającem zajęciem na chłopca — bądź spokojny. Gdybyś nie zabił niedźwiedzia, poszedłby do szałasów i mordował jagnięta; a gdybyś nas