Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/153

Ta strona została przepisana.

kich szałasów, a za jednym przybiegł pies kudłaty, i rzuciwszy się na martwego już olbrzyma, węszył, szczekał zajadle, i targał go za uszy — a wszystko to przy świetle pochodni przedstawiało fantastyczny obraz.
— Ale gdzie to jest profesor Strand? — zapytał Warburton, szukając go oczyma.
— Pewnie pozostał w grocie i wygląda przez okno — odrzekł Walter.
— Być może, choć dziwnem mi się to zdaje, że nie jest ciekawy obejrzeć niedźwiedzia. Taki zapalony naturalista!
— Pewnie odkłada do jutra. Gdyby to był Branchiopod, którego poszukuje, niezawodnie profesor wyprzedziłby tu nas wszystkich: Niedźwiedź nie wzbudza w nim takiego zapału.
— Jakaś kropla spadła mi na rękę — rzekł baronet. — Czyżby deszcz miał padać? A taki był pogodny wieczór!
— Na mnie już kilka kropli spadło i wiatr się zrywa — odezwał się doktór. — W górach nigdy nie można być pewnym pogody, a Tatry są krainą niespodzianek. Słyszałem też, że nie zdarzyło się nigdy, aby Babia góra napróżno kładła czepiec.
I opowiedział Anglikowi, w jaki sposób stała się ona barometrem dla Podhala.
Teraz już zaczęły padać gęste, grube krople, a zdala odzywały się pierwsze pomruki nadchodzącej burzy. Księżyc utonął gdzieś w chmurach i zrobiło się zupełnie ciemno. Wiatr się zerwał i szedł górą, potrząsając rozpostartemi na stokach lasami, które poczęły jęczeć i szumieć. Górale żwawo zaciągnęli niedźwiedzia do dziury, aby mu skóra nie zmokła i wszyscy przy gasnących od deszczu pochodniach, powrócili do groty.
Profesora nie było jednakże w grocie, choć przeszukano ją ze światłem i wołano na wszystkie strony. Baronet zauważył też brak stoczka i udzielił swego spostrzeżenia towarzyszom. Nie ulegało wątpliwości, że Strand zapuścił się w podziemia, party ciekawością geologa.
— Ale że go dotąd niema, to rzecz dziwna! — powiedział doktór — czas już było obejrzeć co jest do obejrzenia i powrócić.
— Pewnie pobłądził — wtrącił Sabała — dy to je grota Mylna, i kto tu nieznający, może cały dzień w kółko chodzić i nie wyjdzie, bo drogi się w niej krzyżują i między ulicami jest takie podobieństwo, że zdaje ci się, że z pieczar wychodzisz, a ty ino kręcisz się w kółko — haj.
Doktór powtórzył to baronetowi, a ten rzekł z żywością:
— A więc chodźmy natychmiast na odszukanie go.
I ruszyli wszyscy: Sabała ze świecą szedł naprzód, za nim baronet, dwaj górale i juhas ze swoim kudłaczem. Dalej, z drugą świecą w ręku szedł Jakob i Henryk, Witold i Jerry, wiedziony także ciekawo-