Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/194

Ta strona została przepisana.

brzmi jak nieśmiałe szepty, lub skarga duchów górskich. Ze szczelin wychylają się wspaniałe wachlarze paproci, a po bokach wieszają bogate festony roślin. Z głazu na głaz przeskakując, spinając się po wysokich progach, szli ciągle w górę, a malarz zwracał uwagę cudzoziemców na fantastyczne kształty skał, w których upatrywano podobieństwo do gmachów Krakowa i nazywał je po kolei: Sukiennice, Kościół Panny Maryi, Ratusz, Rynek, Zamek... Profesor trzymał się ręką skały, Henryk dwa razy się poślizgnął, ale był w doskonałym humorze, bo u wejścia do Krakowa znalazł żółte fijołki, które przecudnie pachniały.
— Gdzież jest owa Smocza jama, o której słyszałem? — zapytał baronet. — Gdyby mi się udało znaleść w niej smoka, pokonać go i zabrać do mego muzeum w Rochdale, zazdrościłaby mi tego cala Anglia!
— A jeżeli w Smoczej jamie siedzi niedźwiedzica z młodemi, i rzuci się na nas? — wtrącił żartobliwie doktór.
— Mamy z sobą noże — odrzekł malarz.
— I rewolwer — dodał sir Edward.
— I skole[1] — dokończył Sabała.
— A zresztą mamy z sobą młodego bohatera, który nas obroni — dodał Walter, spoglądając życzliwie na Henryka.
W Smoczej jamie nie było nietylko smoka, ale nawet niedźwiedzia. Wprawdzie posłyszano jakiś szelest, ale nie dzikie zwierzęta go sprawiały, tylko dwie małe góralki siedzące u wylotu z pękami szarotek i lodowych goździków, obskoczyły one turystów, ofiarując kwiaty. Baronet kupił dwa bukieciki: jeden dla lady Chester, drugi dla Fanny.
Miejsce, na którem się znajdowali, było wysoko położoną hala, gdzie się bydło pasie i zkąd owce rozchodzą się na okoliczne skały. Widać je było zdala na turniach, nakształt ruchomych paciorków, czarnych i białych, a odgłos dzwonków, jakie mają przyczepione do szyi, aż dotąd dochodził.
Panowie siadłszy u wylotu, zapalili cygara i złożono naradę co do kierunku drogi powrotnej. Sabała tutaj rozstał się z niemi, bo dogodnie mu było tędy zejść do wsi Kościelisk, gdzie miał stałe mieszkanie. Można było pójść jego śladem, bo to skracało drogę do Zakopanego, ale baronetowi przyszła ochota iść na Czerwone Wierchy. Po krótkim więc odpoczynku wrócili do Krakowa i pięli się w górę szczeliną ku wierchom, przez dzikie, ślizkie bezdroże, a tak niebezpieczne miejscami, że tylko dzięki przytomności przewodników, umiejących w danej chwili

  1. Kamienie.