Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/197

Ta strona została przepisana.

— A co to za przełęcz od południa, poza którą widać odrębne pasmo gór?
— To są Niżne Tatry.
— A tu na zachód za Czerwonemi Wirchami, co to za góra, co nam zasłania dalszy widnokrąg?
— To jest Krzesanica, najwyższy z Czerwonych Wirchów, których jest trzy. Kto zechce puścić się na niego, co najwyżej 25 minut zajmie, temu odchyla się widok na zachodnie krańce Tatr, na ciągnący się u stóp łańcuch gór nieprzerwany, którym przejść można wzdłuż, aż po Osobitą — objaśniał Jakób.
Baronet wyjął z futerału lunetę, zawieszoną na pasku rzemiennym, i nastawiwszy ją, rozglądał się dokoła. Gdy zwrócił się na północ twarzą do Gewontu, gdzie rozwijał się jak na dłoni widok na całe Podhale, a za niem na Beskidy, malarz zwrócił mu uwagę na pewien drobny punkt i powiedział, że to jest Kraków, już nie ten fantastyczny z kamienia, ale prawdziwy — i że przy dniu pogodnym i czystem powietrzu, dojrzeć go można.
Anglik długo patrzył i potwierdził, że widzi grupę punktów, ale nic więcej; potem gdy zwrócił lunetę na południe, Witold dodał, wskazując na obszary Liptowa.
— Górale nasi w swych zagonach po obszarze Tatr, spotykali się od zachodu z Orawcami, od południa z Liptakami, a od schodu ze Spiżakami. Siedząc na pograniczu, wyrobili sobie wcześnie pojęcie swej odrębności narodowej, zacieśnionej do obrazu Podhala, siebie tylko uważając za Polaków. Lud polski w dolinach, to już nie Polacy: to Lachy! Były to zatem, jakby oddzielne narodki walczące z sobą, a że takie sąsiedztwo rzadko prowadzi do zgody, więc też na granicach wirchów granicznych wrzała plemienna nienawiść. Z Liptakami mieli oni krwawe rachunki, to o zwierzynę, to o wzajemne napady na szałasy pasterskie i zwali ich „Źli ptacy.“ Doktor Chałubiński w jakiejś książce o Węgrach, wyczytał następującą legendę:
„Onego czasu Liptacy oddawali się zbójectwu, kradzieżom i wszelkim najgorszym zbrodniom. Stali się oni najnieznośniejszymi dla swych sąsiadów, którzy nazywali ich „Źli ptacy.“ Liptacy rozgniewani i znudzeni tem przezwiskiem, postanowili prosić króla Atyllę, aby ich od niego uwolnił, nadając inne miano. Wyprawili tedy dwóch posłów do niego, dołączając wielki kosz jaj, bo Atylla bardzo jajecznicę lubił. Jeden z posłów miał powitać króla, mówiąc: „Wielki królu Atyllo“, a drugi miał dodać: „Niech cię Bóg błogosławi.“ Po tem powitaniu miało nastąpić ofiarowanie jaj, oraz przedstawienie samej prośby o zamianę nazwiska. Kosz był ciężki i posłowie naprzemian nieśli go na głowie. Nareszcie przybyli oni do rezydencyi króla, który siedział