Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/201

Ta strona została przepisana.

twarzy młodzieńca. Zsuwał i rozsuwał spokojnie szkła lunety, chociaż przybladł nieco.
— Ten musi się czegoś domyślać — powiedział sobie — ale co mi tam! Widzę że lepiej było nie poruszać tego przedmiotu. Popełniłem niezręczność. Nie jestem człowiekiem światowym!
I przerzucił się na inne pole, po którem stąpał pewniejszym krokiem. Zaczął mówić o epoce powstania Tatr.
Warburton nie słuchał tych uczonych wywodów, myślał on o tym, którego wszyscy mieli za domyślnego następcę majoratu i wielkiego mienia. Ale w co się obróci owa olbrzymia fortuna, zbierana długie lata, w co założone przez niego instytucye, zakłady przemysłowe i dobroczynne, w niedołężnych rękach? Chłopiec nie był zły z gruntu, lecz apatyczny. Profesor widząc poważny wyraz twarzy baroneta, przekonany był, że jest słuchany z natężeniem.
— Z czego się składa oś rdzenna tych gór? — zapytał Walter, odejmując na chwilę od oczu lunetę, żeby spojrzeć na profesora.
— Główny ich grzbiet składa się z granitu, gnejsu i łupków krystalicznych.
— Widzę że je pan znasz, jakby swój własny dom — rzekł z uśmiechem młodzieniec.
— Lepiej, mój przyjacielu — odrzekł smętnie uczony — do poznania tych gór pomogła mi znakomita Monografia wiedeńskiego profesora Uhliga. Dam ją panu, jeżeli chcesz. Otóż Tatry wschodnie czyli Wysokie, składają się przeważnie z granitu, zachodnie z gnejsu, łupków krystalicznych i niewielkiej ilości granitu, z dodatkiem w obu tych częściach górskich, skał osadowych.
— Nasi przyjaciele idą na czworakach — odezwał się Walter, patrzący ciągle przez lunetę — wejście musi być bardzo trudne.
Czas jakiś panowało zupełne milczenie. Wszyscy trzej patrzyli na Gewont, po którego stromej wyniosłości gołem okiem nawet dobrze odróżnić było można trzy ludzkie postacie, wspinające się coraz wyżej. Białe lekkie chmurki czołgające się niżej, przesłaniały je raz po raz. Wreszcie jedna wysunęła się naprzód, i stanąwszy na najwyższym garbie Gewontu, machać zaczęła kapeluszem w stronę pozostałych. Baronet wziął lunetę z rąk Waltera i długo patrzył, a lekki uśmiech spoczął na jego ustach.
— Mały dokazał swego — odezwał się — stanął na Gewoncie. Ma wytrwałość. Ale idzie ku nim duża chmura; nie będą nic widzieli. Spojrz Walterze!
Młodzieniec podniósł lunetę do oczu i rzekł po chwili:
— Chmury rozdarły się: widzę ich.