Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/228

Ta strona została przepisana.

szarpał całe to morze chmur spływających z góry, darł je z wściekłością na szmaty i ciskał na boki!
Ze spódniczką zarzuconą na oczy, od której napróżno ruchem głowy oswobodzić się usiłowała, biegła Marysia nie dotykając prawie ziemi, łąką nad potokiem, przerażona, z płaczem głośnym którego nikt nie słyszał, przyciskając mocno króliki do piersi. Nie wiedziała gdzie jest i w którą zwrócić się stronę. Jeszcze chwila, a wicher wpędzi ją w potok, którego nurt spieniony po wielkich tutaj płynął głazach, bełkocąc gniewnie, niby pomruk dzikiego a podrażnionego zwierza. Tak lecąca zatrzymała się nagle w pędzie o jakąś wysoką zaporę, która na razie wydała się jej drzewem. Jakieś ręce objęły ją i głos łagodny, nizki, przemówił:
— Nie bój się maleńka!
Chociaż Marysia pierwszy raz w życiu słyszała ten głos, jednakże od razu natchnął ją ufnością. Przestrach pierzchnął w jednej chwili,