Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/229

Ta strona została przepisana.

czuła że znalazła ocalenie i przytuliła się cała do nieznajomego, który rzekł:
— Musimy położyć się na ziemi, aż ten prąd przejdzie, bo iść dalej niepodobna.
Dziewczynka posłusznie położyła się przy nim, trzymając ciągle swoje króliki, z których jeden tylnemi łapkami uczynił taki ruch, jakby się chciał oswobodzić.
— Panie, panie, niech pan trzyma! — szepnęła błagalnie.
— Co takiego? — zapytał, czując że oprócz dziewczynki, którą prawem obejmował ramieniem, coś innego jeszcze się przy niej rusza.
— Królik — odrzekła głosem, w którym czuć było chęć do płaczu — a ten okropny wiatr go zabije!
Nieznajomy wyciągnął rękę w kierunku dezertera i przytrzymał go.
Wicher przelatywał nad ich głowami, a z nim liście, szyszki, drobne kamyki i strzępy chmur, a potem wszystko ucichło: drzewa się wyprostowały, tumany piasku opadły, i blady promyk słońca przedarł się przez chmury. Nieznajomy wstał i podniósł dziewczynkę, która teraz dopiero mogła spojrzeć w twarz swemu wybawcy. Był to starzec z rudawą, śpiczastą, posiwiałą brodą, ostremi rysami twarzy i ciemnemi wypukłemi oczyma, w których w tej chwili był ciepły, prawie tkliwy blask. Głowę schowaną miał w kaptur popielatego sukiennego płaszcza, zkąd wyglądał tylko brzeg pilśniowego kapelusza.
— Gdzie mieszkasz, maleńka? — zapytał.
— Na Krupówkach pod lasem, ot tam — rzekła, wskazując ręką.
— Odprowadzę cię. A gdzież to niosłaś te króliki?
— Do pokoju: bo one były na dworze widzi pan, więc jak się ten okropny wiatr zerwał, tak mi się żal zrobiło, że się będą bały, albo im się jeszcze co stanie! Wyszłam, ale nie mogłam trafić do domu... tak było ciemno na polu.
— I o mało nie wpadłaś do potoku — dokończył nieznajomy. — Chodź, musimy się spieszyć, żeby dojść do chat najbliższych, zanim drugi podmuch nadejdzie.
Ale drobne kroki Marysi nie mogły nadążyć nieznajomemu, zwłaszcza że dźwigała swoje króliki, ciągle się bojąc o nie. Więc wziął ją na ręce i podniósłszy pelerynę swego płaszcza, okrył nią dziewczynkę.
— Trzymaj mnie się dobrze, maleńka — przemówił — żeby mi cię wiatr nie porwał, bo drugi podmuch zaraz przyjdzie.
— Pan jest bardzo dobry — powiedziała, obejmując go za szyję jedną ręką, bo drugą trzymać musiała króliki — zupełnie jak mój dziadunio. On także mówi do mnie „maleńka.“