Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/231

Ta strona została przepisana.

niedaleko Świtezi. Pan pewnie nie wie ce to Świteź: takie duże jezioro w lesie, co się po niem łódką jeździ, i ryby są tam.
Nieznajomy zachwiał się i Marysia się zlękła, żeby jej nie upuścił; ale on przycisnął ją do siebie tak mocno, że aż krzyknęła ze strachu o swoje króliki. W powietrzu zapanowała znowu cisza, ale blady promień słońca już się nie pokazał; skryło się ono zupełnie. Był zmrok. Nieznajomy szedł prędko, zmierzając ku domowi który mu wskazała dziewczynka, i skąd przez okno migotało światło. Wicher znowu dąć począł z wielką siłą; mieli go teraz z przodu, ale nieznajomy szedł mimo to, przyspieszając kroku. Chwilami przystawał pod ścianami chat, potem szedł jeszcze prędzej. Tylne drzwi domu były odchylone; służąca dopiero co wyszła do obory z dzbankiem po mleko.
Nieznajomy wszedłszy do sieni, postawił dziewczynkę na ziemi, a ona powiedziała mu „dziękuję“ — i nadstawiła buzię do pocałowania — poczem uważając że wypada aby mu jeszcze ktoś więcej po dziękował, pociągnęła go za sobą i otworzywszy drzwi do pokoju jasno oświetlonego, gdzie wszyscy byli zgromadzeni przy stole, zawołała:
— Babuniu, ja wcale nie zginęłam, wiatr mnie chciał porwać i wrzucić do wody, ale jeden bardzo dobry stary pan uratował mnie i przyniósł tutaj na ręku. I króliki są zdrowe, nic im się nie stało!
Teraz dopiero dowiedziano się, jakie niebezpieczeństwo groziło dziewczynce, której nieobecności nikt nie zauważył. Babunia Kasia zerwała się i wybiegła do sieni, chcąc wprowadzić gościa do pokoju i dziękować mu, ale w sieni nie było nikogo. Zarzucono dziewczynkę pytaniami i powoli dowiedziano się od niej wszystkiego. Babunia Kasia ściskała dziecko, płacząc z radości. Zachodzono w głowę kto mógł być ten nieznajomy, i dziwiono się że tak prędko zniknął. Pytano jak wyglądał, i dziewczynka wiernie go odmalowała. Walter odezwał się, że z opisu podobny do baroneta, a doktór któremu ta same myśl przyszła, zagadnął:
— W jakim języku rozmawiał z tobą ten stary pan?
— W jakim, tak jak wszyscy, po polsku.
— A więc to nie mógł być sir Warburton — zadecydował Henryk.
To rozstrzygnęło wszystkie wątpliwości.
Na pannie Katarzynie zniknięcie to i opowiadanie o nieznajomym, dziwne sprawiło wrażenie. Była mu wdzięczną i bała się czegoś. Jakiś ciężar spadł jej na serce i tłoczył jakby przeczuciem nieszczęścia.
Wiatr halny szalał całą noc, aż do południa dnia następnego; szyby brzęczały w oknach, ściany trzeszczały, i chwilami zdawało się, że się zawalą — a na dachu było takie dudnienie, jak gdyby po nim tańczyło sto czarownic, lub szatan jechał we sto koni. Dzieci znużone nasłuchi-