Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/258

Ta strona została przepisana.

dumę, a duma ta czyniła mu wstrętnemi upokarzające zabiegi, które nawet, jak sądził, byłyby bezużyteczne, bo przenikliwy dziadek odgadłby ich cel natychmiast. On, Davy, mógł tylko patrzeć i czekać, nic więcej. Mimo to, czuł wzrastającą niechęć do Henryka. Na tę wycieczkę szedł z wielkim przymusem, z wyraźnej woli matki; nie zachwycał się więc pięknością otoczenia, a zły jego humor wzrastał co chwila. Nie przyzwyczajony do chodzenia, zmęczył się bardzo prędko i ciągle siadał, co niecierpliwiło baroneta. Walter musiał go nieustannie zachęcać.
— Siadać na wycieczce, jest to szukać zmęczenia i bólu nóg — mówił do niego. — Górale nigdy nie siadają, chyba przy wieczornem już ognisku przed spaniem.
Henryk za to grzeszył w inny sposób, bo bezustannie wysuwał się naprzód, zbierał kwiaty, czepiając się skał, zaglądając w szczeliny i wyszedłszy poza ścieżkę, zmuszony był wracać. Przewodnik raz po raz wołał:
— Wrócić się, wrócić, szkoda czasu! Przewodnika trzeba słuchać! — a Jakób dodawał:
— Kto oszczędza sił z rana, zyskuje drugą parę nóg wieczorem.
Im wyżej wstępowali, tem coraz szerszy widok odsłaniał się przed nimi na góry okoliczne, zwłaszcza na Giewont. W jakimkolwiem bowiem kierunku idzie się na wycieczkę z Zakopanego, wszędzie jak duch zjawia się stary Giewont, ukazując swoją szczerbę.
Gdy skręcili na ścieżkę, którą już wygodnie iść można ku hali Królowej, doktór pokazał Warburtonowi baniaste wzniesienie na środku góry i miejsce, gdzie się znajduje grota Magory. Ale przy grocie nie było widać nikogo. Za to niżej spostrzegli dwa czarne ruchome punkta. Punkta te rosły, zbliżając się i przybierały ludzkie kształty. Jeden zaczął zdaleka poruszać chustką. Nie było już wątpliwości, że za chwilę cała wyprawa znajdzie się w komplecie. Orszak zatrzymał się, czekając na profesora, a sir Edward popatrzywszy przez lunetę, spostrzegł że Strand niesie jakiś duży okrągławy przedmiot i oddawszy szkło doktorowi, zapytał co sądzi, że to być może. Jakób popatrzył i przyznał, że nie wie. Przedmiot ten wygląda na kamień, ale nie jest nim na pewno, bo profesor niesie go zbyt swobodnie; a kamień takiej objętości, potrzebowałby większego wysiłku przy wstępowaniu na górę.
Z kolei wziął lunetę malarz i zadecydował, że to musi być jakiś przedmiot cenny, skoro mając przewodnika przy sobie, nie oddał mu swego ciężaru. Może bryła złota ukryta niegdyś przez zbójników w jaskini! Bądź co bądź, musi to być coś osobliwego, bo uczony Strand przystaje co chwila i spogląda na to z uwagą, a okulary ma zsunięte na czoło, jak zwykle, gdy jest w uroczystym nastroju.