Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/276

Ta strona została przepisana.

— Wszystkie jeziora o dnie granitowem mają wodę nadzwyczaj czystą — wtrącił Strand. — Rozbiór chemiczny wody jezior tatrzańskich wykazał bardzo małą ilość składników mineralnych rozpuszczonych, stałych. Jest ona mięka, jakby dystylowana i temu to zapewne brakowi kwasu węglowego, należy głównie przypisać ubóstwo stawów w rośliny i zwierzęta; to też mieszkańcy stawów są prawie wszyscy mikroskopijnie drobnemi istotami.
— No, i zbyt zimno jest także dla wszelkich innych stworzeń w tej wodzie, mającej na powierzchni 11, a na dnie tylko 5 stopni Celsiusza — odezwał się Jakób — tylko pański arystokratyczny Branchiopod, którego przodkowie sięgają okresu lodowego, może się tu czuć dobrze i nie dostać kataru.
— Branchiopod, ach! — zawołał Strand, zrywając się i usiadł natychmiast, czem pobudził wszystkich do wesołości.
Dawid bujający się na posłaniu z kosodrzewiny, jak na fotelu z biegunami, raz po raz zwracał głowę w stronę ogniska, przy którem kręcili się górale: nęciły go dolatujące stamtąd zapachy. Jerry, zapasawszy fartuch, smarzył jaja z szynką, a Bahleda, przewodnik doktora i malarza, odgrzewał w żelaznym rondelku bigos, w który zaopatrzyła ich na drogę panna Katarzyna. Z kotliczków buchała para. Henryk wydobył z koszyka serwetę, kilka talerzy, noże, łyżki, widelce, rozłożył nakrycie na mchu, położył chleb — a wziąwszy oplataną flaszkę z wódką przywiezioną z Miratycz, oraz srebrny stary kubeczek i napełniwszy go po brzegi, podał Warburtonowi.
— Może wasza Miłość raczy sprobować naszej litewskiej nalewki — powiedział uprzejmie.
— I naszego bigosu — dodał Witold, posuwając ku niemu dymiący rondelek.
— I owszem — odrzekł Warburton, rzuciwszy przelotne spojrzenie na butelkę, na której drobnem kobiecem pismem widniał napis: „Żubrówka“, a obok niego data.
Wziął w rękę kubek, i gdy go niósł do ust, nozdrza mu się rozdęły jak u rumaka stepowego, gdy poczuje w blizkości zapach burzanów. Wypiwszy, przypatrzył się kubkowi i puścił czarkę w kolej. Witold nie spuszczający z niego oczu, zauważył że na twarz baroneta z lewej strony, wystąpił mały, ceglasty rumieniec.
— Patrz pan — szepnął do Jakóba — patrz tylko na niego. W dolinie Kościeliskiej pił stary tokaj jak wodę, szklanka po szklance, a kieliszek nalewki litewskiej poszedł mu do głowy!
— To mocniejsze niż koniak i whisky — odrzekł doktór.
Baronet nałożył sobie sporo bigosu na talerz, ale nim jeść go zaczął, długo przypatrywał się łyżce, którą mu podano. Była to okrą-