Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/278

Ta strona została przepisana.

Gdy podano czarną kawę i cygara, profesor wypił spiesznie gorący napój wielkiemi łykami, jakby pragnął coprędzej opróżnić filiżankę; wstał, wyjął ze swego tłomoczka sieć zaopatrzoną w ołowiankę i wziąwszy swego przewodnika, wsiadł na tratwę stojącą tam zawsze dla użytku turystów. Gdy odbijali od brzegu, doktor wołał za nim, ostrzegając aby pamiętał o głazach olbrzymich, wyściełających dno, między które ołowianka zapadać się będzie i zaczepiać. Wszyscy życzyli mu szczęśliwego rezultatu polowania, a malarz rozweselony pił nawet zdrowie Branchiopoda.
Stadko Kozic ukazało się na stoku Żółtej turni i szło wzdłuż grzbietu niby sznur paciorków. Witold, zapalony myśliwy, złościł się że nie mógł użyć swej fuzyi. Trafić kozła, sprawiłoby mu wielką przyjemność, ale miał nadzieję, że zdarzy się jeszcze coś grubszego. Wyciągnął górali na rozmowę i dowiedział się, że może spotkać Rysia, którego uważano już za wytępionego, ale w ostatnich piętnastu latach ukazał się na nowo w Tatrach. Z lasów zachodził on w kosodrzewinę, a nawet w turnie, czyhając na bydło lub kozice. Bahleda odezwał się.
— Ryś to jako wielki kot, tylko pasiasty, zły w ślepiach. Na rysia chodziłek ze skoły; jeszcze mie leśnicy brali, com im psa prowadził. Dali mi psa na łańcusek, a pies tak sie ku rysiowi wydzierał, że i mnie za sobą ciągnął w górę po przechylinie Giewontu, aż przyseł pies pod drzewo; hań na gałęziach ka sie rozodzom, siedział ryś skulony i błyskał ślipiami. Mnie strach obujon, ale takem pomyślał: zawsze bestya prędzej hipnie na psa, nie na mnie, a strzelcy przyjdom. Ale czem przyśli, ryś z drzewa hipa a pies za nim. Poburzył, poonacył ślady tak, co potem wszyscy straśnie sie gniewali, a ryś zginął w Kalatówkach. Futro rysie jest piękne i Janosik miał z niego kołpak, ale Wydra daje też piękne futro, warte strzału, a zachodzi potokami aż w głąb Tatr i ubito ją raz przy Morskiem Oku. Co można często ubić, to Kunę!
Henryk odezwał się, że słyszał iż w Taatrach żyje Gronostaj i zapytał starego Wali, przewodnika baroneta, czy go kiedy widział.
Na to odezwał się Roy, drugi Warburtona przewodnik.
— Co nie miałek widzieć? widziałek gronostaja raz w życiu: w dolinie Dziury. Małe to jak scur, ale ładniuśkie takie co cud! a zgrabne, kie chłopak na weselu. Gładki miało kozusek bieluśki, a ogonek mały prosty, czarny. Warciutko uciekał po sajtach[1], kie ta woda płynie dołu.

  1. Kłody drzew zwalonych.