Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/282

Ta strona została przepisana.

— Co to znaczy? — zapytał ostro. — Czy lady Chester kazała ci mnie pilnować? Jesteś bardzo łaskaw, ale uwolnij mnie od swej obecności! Wiesz, że nie znoszę oporu.
Młodzieniec zbladł.
— O, sir! — przemówił głęboko dotknięty — czy zasłużyłem na te słowa!
Taka boleść brzmiała w jego głosie, że Warburton który miał dobre serce, wyciągnął natychmiast do niego rękę.
— Przebacz mi — rzekł — jestem dziś rozdrażniony. Moja młodość stanęła mi przed oczyma, gdy razem z dziadem twoim... Zapomnij ostrych słów moich! Wiem że tylko życzliwość spowodowała twój opór... Nie od dziś czuję, żeś do mnie przywiązany.
— Całem sercem, sir!
— A ja ci niczem za to nie odpłaciłem... I teraz oto, w tej chwili, zaciągnąłem nowy dług wdzięczności względem ciebie. Chcę ci go spłacić otwartością. Posłuchaj: pozbądź się tego uczucia, bo nie jestem go wart. Gdybyś wszystko wiedział, nie dziwiłbyś się temu co mówię. W tej piersi bije nędzne, samolubne serce!
Odwrócił się i usiadłszy na złomie granitu, patrzył na tratwę posuwającą się środkiem jeziora: za nią posuwała się przyczepiona do niej sieć z ołowianką, znacząc jaśniejszy ślad na powierzchni wody.
Młodzieniec stał jak wryty w ziemię: wstrząśnięty był do głębi. Pierwszy to raz ten niedostępny, dumny, zamknięty w sobie starzec, odsłonił przed nim cierń tkwiący w ranie; pierwszy raz zajrzeć pozwolił do głębokich duszy tajników, gdzie nikomu dotąd zaglądać nie było wolno. On, przywiązania jego nie godzien?... O, nie, nigdy! Patrzał przecież zbliska oddawna na jego życie, na troskę o biednych i nieszczęśliwych, na pracę bez wytchnienia, z zupełnem o sobie zapomnieniem. Nie, stokroć nie! serce które nazwał nędznem i niegodnem miłości, jest tylko nieszczęśliwem..! I w tej chwili, gdy żelazny człowiek ukazał mu chwilę słabości, kochał go jeszcze więcej, bo dowód to że cierpi za winy młodości i chce je wynagrodzić, choć pragnienie to jest jeszcze w nim nieświadome. Jego tajemnica... młodzieniec tajemnicy tej oddawna się domyślał — i utwierdzał się w swych domysłach codzień, co godzina.
Popatrzył na siedzącego w zadumaniu baroneta, i oddalił się zwolna ku miejscu, gdzie odpoczywali uczestnicy wyprawy. Teraz już mógł się oddalić spokojnie, bo i tratwa profesora zmierzała ku baronetowi.
— Sir Edwardzie! — wołał uczony Strand — siadaj pan z nami: odbędziesz miłą przejażdżkę po dystylowanej wodzie, i doznasz cokolwiek innego wrażenia, niż ciągle stąpając po lądzie.