Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/284

Ta strona została przepisana.

— O, to dziękuję za przymiot niewidzialności — wtrącił Walter.
Profesor mówił dalej:
— Muszą one skrzętnie uwijać się po olbrzymich obszarach wody, odbywać dalekie wycieczki w głębiny i ku brzegom, by głód zaspokoić. W głębokich jeziorach alpejskich napotykano je jeszcze w głębi 100 do 150 metrów, gdzie już panuje zupełna ciemność. W dzień kryją się w głębszych warstwach, w noce spokojne wypływają na powierzchnię wody; unikają światła, bo je razi, a u niektórych zauważono zupełny zanik oczu. Natura ich przystosowała się do warunków życia; pozbyły się organów niepotrzebnych.
— Powiedz pan raczej, że organa nieużywane, osłabły i stopniowo niedołężniejąc, coraz więcej zanikały.
— Gdy słyszę o zwierzętach, wyobrażam sobie zaraz ryby, a co najmniej raki — odezwał się Walter; — a jakaż jest pańska menażerya?
— Oh, ryby, co pan mówisz! Oneby poumierały z głodu w tej wodzie dystylowanej. Ryby w tym kraju przemieszkują w strumieniach, a co do jezior, znajdują się podobno tylko w jednem jedynem Morskiem Oku, które też dla tego Rybiem się nazywa. W mojej menażeryi niema zwierząt kręgowych ani na lekarstwo: mój zwierzyniec, to malutkie Pierwoszczaki, Skorupiaki i Robaki, to Wrotki, Małże, Mszywioły, Rozwietliki, Widłonogi. Najliczniej reprezentowane są Skorupiaki mikroskopowe, czyli Raczki.
— Bardzo to wszystko pięknie, ale chciałbym widzieć owoc pańskiego połowu, wiedzieć co jest w sieci.
— Chcesz pan wiedzieć! — zawołał zachwycony — dobrze: patrz pan! Pokażę panu żywe kryształy, te cudowne zwierzątka, niewidzialne w wodzie.
I sięgnąwszy ręką do sieci, zaczerpnął garść ziarn przezroczystych, podobnych do ziarn gotowanego sago: były to owe żywe kryształy, Cladocera, których przezroczystość pochodzi od galaretowatej osłony otaczającej zwierzątko. Sypał przez palce na wodę owe żywe kryształy, zwracając wolność złowionym zwierzątkom. Nagle kryształy owe spadając, zajaśniały blaskiem niezwykłym, rzekłby kto, że zmieniły się w dyamenty i rubiny, a jezioro stanęło w ogniu. Walter wykrzyknął:
— O, co za cudowne zjawisko! Patrzcie, patrzcie!
A tam na brzegu, ci co spoczywali na kosodrzewinie, zerwali się także, i słychać było okrzyk jeden.
Oooo!
Przewodnicy opuścili wiosła i patrzyli także: było to, co zowią „żagnieniem gór.“ Żółta turnia, Kościelec, Granaty, Kozi Wirch, pokryły się ciemną purpurą. Pożar obejmował je kolejno, w miarę jak