Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/294

Ta strona została przepisana.

dzierzgnęły się w żołnierzy, wszystkie miały kapelusze stosowane i karabiny, i stanąwszy przed nim frontem, jednocześnie go salutowały.
Ale ranek przyniósł mu inne, całkiem niespodziewane odkrycie. Warburton i jego towarzysze obudziwszy się, nie znaleźli profesora, który swoim zwyczajem znowu się gdzieś zapodział. Walter przypuszczał, że poszedł naprzód; inni temu przeczyli, ponieważ jego torba podróżna i kij alpejski, leżały w namiocie. Warburton poszedł go szukać i znalazł siedzącego nad stawem przy głazie, gdzie były kwatery jego armii, tak zgnębionego, iż spojrzawszy nań, odgadł że spotkała go jakaś katastrofa. Włosy jego były w nieładzie, okulary zsunięte na czoło, ręce załamane.
— Co się stało u Boga, panie Strand — zawołał zaniepokojony wyrazem boleści, malującej się na twarzy uczonego.
— Pogrom, straszliwy pogrom! śmierć piętnastotysięcznej armii — jęknął z boleścią — katastrofa okropna!
— Gdzie, co? — zapytał, oglądając się dokoła i nie widząc nic niepokojącego.
Doktór, który tuż za sir Edwardem stał, spojrzał bystro na Stranda. Przyszła mu myśl, że poczciwemu profesorowi pomięszały się zmysły.
On zaś mówił dalej głosem żałosnym.
— Wszyscy żołnierze polegli na stanowisku, karnie i posłusznie, w imię poczucia obowiązku. Powodem tego pogromu i winowajcą, jestem ja.. Ach, uśmiercić piętnaście tysięcy żywych istot, to okropność! Patrzcie panowie.
I wskazał ręką na ziemię.
Zwróciwszy oczy za kierunkiem ręki profesora, zobaczyli teraz dopiero na kupce cetynek „węża morskiego“, który wczoraj tak wszystkich przestraszył, zwiniętego w kłąb, ale nieruchomego. I gdy pochyliwszy się, przypatrywali się ciekawie, usiłując odgadnąć powód tej nieruchomości, profesor mówił dalej:
— Chciałem zbadać, jak pleń zachowuje się w niewoli, i dla tego wczoraj zabrałem go z sobą. Podróż do Czarnego Stawu odbył dobrze, bo miał poddostatkiem cetynek i próchnicy; zaledwie kilkanaście gąsieniczek wypadło. Wieczorem ułożyłem go w miejscu najwygodniejszem, spokojny, że przy powolnym ruchu, daleko nie zajdzie, chociażby nawet nocą w pochód ruszył. Ale gąsieniczki zaraz po wydobyciu z koszyka utworzyły plenia; ciekawy bylem co też uczynią, jeżeliby oba końce węża połączyły się i kijem złączyłem je z sobą.
Koło ruszyło w pochód, obracając się ciągle dokoła siebie: sądziłem, że to właśnie będzie najlepszy sposób zatrzymania go na miejscu, nie przeszkadzając zrazu ich wrodzonej chęci podróżowania. Dziś skoro pierwszy brzask się ukazał, przyszedłem tutaj, gnany jakimś niewy-