Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/296

Ta strona została przepisana.
XX.
NA FALACH MORZA.

„W tem dreszczu państwie, śnieg mi na czoło
Płonące pruszy...
Dumam; prócz mnie tu nigdzie w około
Żyjącej duszy!“
Felicyan. Odgłosy z gór.

Baronet postawił na swojem: szedł na Krzyżne przez Żółtą turnię. Powolne to posuwanie się pod górę, bez ścieżek ułatwiających wejście po żółtym, śliskim poroście, od którego góra ta wzięła swoją nazwę, było prawdziwem udręczeniem dla nóg wszystkich towarzyszów wyprawy.
Gdy zaczęli wchodzić, grad kamieni jął usu się z pod nóg a za kamieniami nogi, za nogami ręce. Wędrowcy przybierali położenie takie, jak wiejscy chłopcy, kiedy konie pasą, tylko że nie było im tak mięko jak na łące. Przewodnicy pomagali im wstawać, i pokazywali drogę idąc naprzód. Szli już teraz nie prosto, tylko w zakosy, zawracając ciągle, to od lewego, to od prawego boku, coraz wyżej, a wolniutko, co chwila odpoczywając. Profesor musiał oddać przewodnikowi do torby czaszkę niedźwiedzia jaskiniowego, bo byłby ją rozbił na kawałki. Kto nigdy nie był w górach, nie ma wyobrażenia, co to jest iść po ścianie niemal prostopadłej, z wytężoną ciągle bacznością z nieustanną obawą stracenia równowagi.
Henryk, którego wszystko interesowało, rozglądał się po skalistej ścianie, a gdy napotkał jaką szczelinę, zaglądał w nią, mając na myśli