Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/300

Ta strona została przepisana.

— Ot tam — odrzekł Wala, ukazując na chmurkę, która jak ptaszę niewinne z rozpostartemi skrzydłami, ważyła się nad nimi w powietrzu.
Witold wzruszył ramionami z niedowierzaniem, ale Jakób, znający zmienność aury w górach, nie przeczył. Przytem wiedział z własnego doświadczenia, że takie małe chmurki, podobne do rozciągniętych pasm waty, noszą ukryte w łonie zarody burzy.
— To dziwne — powiedział Jakób — przecież Babia góra dziś bez czepca!
— Babia góra widzicie, w tym roku do znaku ogłupiała — rzekł przewodnik — i nagle schwyciwszy doktora za rękę dodał szeptem: — Cicho..! zdaje mi się jakbym słyszał cupkanie kozie. Radbym aby ich ujrzeli, bo tu często kozy bywają. Ino niech się nie ruszają, bo to okrutnie płoche.
Ci co szli naprzód, także już stanęli i czekali.
— O, o, widzom ich, tam w źlebie!
Po grani Koszystej przechodziło poważnie stadko kozic. Wdzięczne ich kontury w ciemnych, sylwetkowych obrazach, rysowały się na jasnym horyzoncie. Przywódca stada, ogromny kozioł ze wspaniałemi rogami, stał w malowniczej postawie, nasłuchując. Podróżni stanęli bez ruchu, patrząc na piękne widowisko — ale Davy strącił przypadkiem kamień, który potoczył się z hałasem. Kozice spostrzegły ludzi i pierzchnęły między turnie. Przewodnik patrzył za niemi jak sadziły po głazach wzdłuż Koszystej, ogromnemi susami, i powiedział że kozic jest jeszcze w Tatrach mnóstwo i że tej zimy 17 zimowało na Giewoncie.
Na skałach zamykających zewsząd tę pustynię, miejscami bieliły się płaty śniegów, a wśród pustyni z jednej strony widać było usypisko jedno olbrzymie. Dosięgało ono grzbietu, który oddziela Koszystą, leżącą na wprost Żółtej turni, od urwistych turni Buczynowych. Ku temu usypisku wiódł ich przewodnik, gdy zeszli na dół przez morze gła-