Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/308

Ta strona została przepisana.

powiednia naszego przewodnika sprawdzać się zaczyna. Żeby tylko te mgły nie zmieniły się w ulewę i burzę!
— Dziwna rzecz jednak... w powietrzu jest cicho i spokojnie!...
— Unoszą się coraz wyżej i wyżej, zasłoniły przepaście i są już u naszych stóp. Zdaje mi się, że jesteśmy zawieszeni w powietrzu.
W tej chwili Henryk zawołał:
— O Boże, co się dzieje, patrzcie, patrzcie!
Nad niemi był błękit jasny, czysty, i słońce w całym blasku promieni, a dokoła, jak daleko okiem zasięgnąć, na wszystkie strony, białe, równe, nieprzejrzane morze mgły. Ani śladu dolin lub gór — tylko z morza tego sterczały granitowe szczyty, niby wyspy wynurzające się z głębi fal. Szczyty szare, ciemno-błękitne, szafirowe, odrzynały się ostro, cudownie odbijając od opalowych fal. Zdawało się, że na tem morzu bezbrzeżnem lada chwila pojawi się okręt z rozpuszczonemi żaglami.
— Ach! — zawołał w uniesieniu Witold — brakuje tylko łodzi i wiosła. Co za cudowne zjawisko!
Nikt nie odpowiedział: wszyscy skamienieli. Mowa ludzka za słaba jest na wyrażenie dzieł Bożych w całej ich wielkości i potędze! Walter patrzał na Warburtona. Kamienny ten człowiek miękł. Morze mgieł porywało go ku sobie gdzieś w bezgraniczny przestwór. Coś go ciągnęło, aby się puścić na jego fale. Wreszcie odezwał się:
— Możemy sobie powiedzieć, że i my przeżyliśmy taką chwilę jak przy stworzeniu świata!
Dawid patrzał, a w twarzy jego widać było zdumienie i podziw. Dusza jego uśpiona, przebudziła się.
— Ale tu jest zanadto wietrzno — rzekł Warburton, otulając się bardziej, gdy mgły opadać poczęły. — Zejdźmy cokolwiek niżej.
Punkt zetknięcia się tych szczytów na Krzyżnem, jest równinką około 300 kroków obejmującą. Poniżej równinki, w zagłębieniu osłoniętem od wiatru, stoi szałas sklecony z desek, gdzie podróżni zazwyczaj odpoczywają i nocują. Była tam już przygotowana herbata: nalewano ją właśnie. O kilkanaście kroków od szałasu, przy ognisku z kosówki, Jerry piekł polędwicę zabraną z Zakopanego, i gdy panowie schodzili ze szczytu, oznajmił z powagą, że podano do stołu. W miejscu osłoniętem skalistą granią, na rozłożonym obrusie było kompletne nakrycie na sześć osób. Zabrano się do jedzenia, a choć nie stało sałaty z Lodowego potoku, jednakże pieczeń smakowała bardzo zgłodniałym turystom. Zastąpiła sałatę musztarda.
Przy jedzeniu mówiono o potrawach spożywanych pod różnemi szerokościami geograficznemi, i upodobaniach cechujących różne narody.