Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/310

Ta strona została przepisana.

— Witold wyznał mi, że zna się cokolwiek na tajemnicach sztuki kulinarnej, i obiecuje nam dać dowody swego talentu.
— Ach i owszem; prosimy bardzo! Może pan przyrządzi nam deser?
— Dobrze, ale dopiero przy Morskiem Oku.
— Niech i tak będzie.
— Mniejsza o deser — rzekł Strand — ale przydałaby się bardzo filiżanka czarnej kawy.
— Rad jestem, że mogę w tej chwili spełnić pańskie życzenie — rzekł Warburton uprzejmie. — Mój Jerry umie ją wybornie przyrządzać: nauczył się tego, towarzysząc mi w licznych podróżach po Wschodzie. Pijam ją często, bo przekonałem się, że najlepiej podnosi strudzone siły i krzepi. Gotuje on ją po turecku, razem z cukrem i przekonacie się zaraz panowie, jak wyborny ma smak i aromat.
Gdy to mówił, wiatr przyniósł podróżnym zapach najprzedniejszej mokki, a Jerry zjawił się z tacką, na której było sześć maleńkich filiżaneczek, i z maszynką — a podając kolejno, każdemu nalewał z osobna. Maszynka miała kształt lejka, szerokim otworem odwróconego do góry — i gdy się wszyscy temu dziwili, Warburton wytłómaczył, że idzie właśnie o to, żeby się kawa nie ustawała, tracąc przytem aromat, i dla tego nalewa się wraz z gąszczem, który ustawa się dopiero w filiżance.
— Kawa powinna mieć trzy przymioty — dodał: — być czarną jak smoła, gorącą jak piekło i słodką jak miód.
— W istocie, przyznać muszę, że tak aromatycznej jeszcze nie piłem — powiedział Strand, z widoczną pijąc przyjemnością.
Jerry podał cygara i zapytał swego pana, czy każe rozbić namiot.
— Zależy to od tego, gdzie będziemy nocowali — odpowiedział. — Czy panowie zgadzacie się na nocleg w dolinie Pięciu Stawów?
— Co do mnie, nie mam nic przeciwko temu — odrzekł Jakób — chociaż szkoda, że nie zobaczymy ztąd wschodu słońca.
— A co do mnie, sir, powiem że noc w dolinie Pięciu Stawów jest straszna — dodał Witold. — Panująca tam cisza i groza, niezbyt miłe w dzień czynią wrażenie, a cóż dopiero w nocy!
— A pan, panie Strand? — zapytał, zwracając się do profesora.
— Zgadzam się na wszystko, co panowie postanowicie.
— A więc zanocujemy tutaj — rzekł baronet. — Czasu przed sobą mamy dosyć. Nikt nas nie goni, ani nikt nie czeka... Używajmy więc w pełni tej rozkoszy, jaką nam daje chwila obecna. Podziwiajmy widowiska dawane nam przez naturę, i wsłuchujmy się w jej odgłosy! Mamy namiot i szałas, mamy żywność, wino, przyjemne towarzystwo, mamy nawet orkiestrę i tancerzy, i możemy na prędce bal urządzić.