Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/313

Ta strona została przepisana.

A brzask rozlewał się coraz szerzej, pobladły od niego gwiazdy, pobielały opary i poczęły się odsłaniać wnętrza dolin, których boki ciemnym pokryły się szafirem, a szczyty zbłękitniały.
Zarumienił się szczyt Gerlachu, jakby go kto we krwi umaczał i zaczęły po nim przebiegać drżące światełka: za Gerlachem jak za królem Tatr, jęły czerwienić się końce wszystkich iglic, niby pochodnie zapalające się kolejno, a przebijające po nich drżące blaski, malowały na różowo wielkie płaty śniegów. Pożar ogarniał szczyty coraz szerzej i szerzej, a trzy zwierciadła stawów błyszczały jak klejnoty. Słońce w palecie swojej dla każdego inne barwy znalazło: jedno błyszczało jak srebro, drugie jak szmaragd, a trzecie jak szafir. Odsłoniły się wszystkie gór tajemnice: cała dolina Pięciu Stawów widna była jak na dłoni, i rozlała się po niej łagodna niebieskość.
Z zadumy zbudziło Warburtona głośne ziewnięcie: odwrócił się: stał za nim profesor w serdaku, okryty derką, w którą udrapował się zamiast pleda.
— Dzień dobry, sir — przemówił drżąc — dyablo zimno! Założę się, że musi być kilka stopni mrozu. Jaki obfity szron wszędzie!
— Słońce go roztopi i ogrzeje nam prędko powietrze. Patrz pan jak brzask posuwa się coraz dalej. Ale co pan tak drżysz?
— Ach, bo jestem pod wrażeniem większego jeszcze zimna w jakiem przebyłem noc całą. Byłem na lodowcu!
Sir Edward spojrzał na profesora zaniepokojony; Strand uśmiechnął się.
— Jestem zupełnie przytomny — rzekł tonem uspokajającym — ale miałem sen, sen piękny, wspaniały! Widziałem Tatry w epoce lodowej.
— Aa, to ciekawe!

— Góry pokryte były śniegiem i lodem, a słońce wschodzące jak teraz oto, miało promienistą aureolę, niby zorza północna. Góry te pozbawione były wszelkiego życia: wśród turni panowała grobowa cisza, której nie przerywały nawet szumiące po skalach strumienie; miejsce ich bowiem zajmowały lodowce. Na wszystkich piętrach dolin nie było stawów, najpiękniejszej Tatr ozdoby, tylko z pod ostatnich krańców lodników wybuchały strumienie zamąconej startem materyałem moreny podstawowej[1]. Na niższych pasmach zieleniły się lasy iglaste, wśród których żyły stada kozic, jeleni, sarn, dzików. Po wysokich miejscach Reny skubały mchy, a w jaskiniach i u brzegu lasów czaiły się drapieżne zwierzęta, jak niedźwiedzie i wilki jaskiniowe, lisy polarne

  1. Odłamy skał tworzące na lodniku pasy i wały, i posuwające się z nim razem w dolinę.