Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/316

Ta strona została przepisana.

dził, iż górale przechowywali między sobą pisma, w których wyraźnie oznaczone były miejsca, gdzie skarby takie odnaleść było można — oraz że pisma te przekazywali z pokolenia w pokolenie.
— O, gdyby mi się udało znaleść taki skarb — myślał chłopiec — jakże byłbym szczęśliwy! Bieda raz na zawsze opuściłaby nasz dworek, a dziadunio popłaciłby długi i rozpogodziłby czoło wiecznie zasępione i stroskane.
Wtem zdało mu się, że spostrzega jakieś znaki na wystającym załomie skały mocno spękanej, jakieś hieroglify. Serce mu zabiło; zbliżył się i usiłował odgadnąć, czy to znaki zrobione ręką ludzką, czy też przypadkowe, pochodzące od spękania. Tak, to chyba znaki — jakieś trójkąty, jakieś hieroglify!... Kto wie, a może tu jest skarb ukryty, może tu gdzie znajduje się jaka rozpadlina!
Rozpadlina była jeszcze niżej, tuż pod granią, a mech rosnący tam obficie i nie zgnieciony, dowodził że nie dotykały go stopy niczyje, ani ścieżki nie było w pobliżu. Słońce świeciło wprost w tę rozpadlinę. Henryk położył się na ziemi, zapuścił wzrok i o mało nie krzyknął z radości i zachwytu. W rozpadlinie było pełno szmaragdów i dyamentów, tylko po nie sięgnąć!
Wyciągnął drżącą rękę, ale co to jest? Czary chyba! Zjawisko znikło, jak tylko padł na nie cień ręki. Zmięszany, cofnął się i patrzał znowu: drogie kamienie były na dawnem miejscu, skrzyły się tysiącem blasków i wabiły kusząco, a były tak blisko, tak blisko! Zapuścił znowu rękę, ale wydobył tylko garstkę mchu zroszonego obficie, nic więcej. Ogarnęło go przerażenie.
— To jakieś zaczarowane klejnoty — szepnął — skoro za dotknięciem mej ręki zamieniają się w prosty mech. Albo też to sprawa ducha nieczystego! Dziadunio zawsze powtarza, że tylko zapracowane pieniądze, nabyte są uczciwie i że innych dotykać się nie godzi; a ja chciałem łatwo się wzbogacić i korzystać ze skarbów pochodzącyh z nieczystego źródła, zdobytych może kosztem krwi ludzkiej, wydartych gwałtem i przemocą!
Ale choć strach zabobonny go ogarnął, ciekawością niepowściągnioną wiedziony, zapuścił znowu wzrok w rozpadlinę. Skarby znajdowały się na dawnem miejscu.
— To już napewno sprawa złego ducha — szepnął i przeżegnał się.
W tem posłyszał przerażający świst, który już słyszał raz na szczycie Bystrej, i głos żałosny:
— Kia! kiach!
Jednocześnie jakieś ogromne skrzydła zaszeleściały w górze i spostrzegł duży cień nad sobą; nie zdołał jednak podnieść głowy, bo