Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/317

Ta strona została przepisana.

coś spadło nań jak piorun i jakieś szpony wbiły się w skórę jego serdaka, włosem odwróconą do góry.
Straszny krzyk wydobył mu się z piersi. W pozycyi w jakiej się znajdował, leżąc twarzą do ziemi, nie mógł się nawet bronić. Instynktem wiedziony, wysunął ręce w tył chcąc zostawić serdak na pastwę, ale ostre szpony wbiły mu się przez futro w ubranie i kaleczyły ciało. Krzyczał więc tylko z całej siły, czując że olbrzymie skrzydła zaczęły się poruszać, że ptak usiłuje unieść go w powietrze.
Ale w tejże chwili padł strzał. Henrykowi zamroczyło się w oczach i stracił przytomność.
Warburton mimo swoich sześćdziesięciu kilku lat, biegł z góry jak młodzieniec z dymiącą fuzyą w ręku, a za nim towarzysze podróży i górale. Nad samym brzegiem przepaści, o dwa kroki od niej upadł orzeł, trzymając jeszcze w szponach zemdlonego chłopca.
— Gdyby strzał pański spóźnił się o kilka sekund, byłoby już zapóźno — przemówił Jakób, nie śmiejąc powiedzieć sobie, że już jest zapóźno. Chłopiec miał głowę skrwawioną, padając uderzył o kamień — a myśl, że panna Katarzyna z ufnością powierzyła go jego opiece, przejęła go dreszczem trwogi.
Oswobodził go ze szponów ptaka — który w pierś trafiony, konał powoli, patrząc gasnącym wzrokiem na słońce — i uklęknąwszy przy Henryku, rozpiął ubranie, przyłożył ucho do piersi i rzekł:
— Żyje!