Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/318

Ta strona została przepisana.

Potem obejrzał go starannie na wszystkie strony i oświadczył że nie ma nic stłuczonego, a rana na plecach z której sączyła się krew i skóra rozcięta na głowie, były nieszkodliwemi skaleczeniami. Zawołał o wodę i bryzgnął mu kilkakrotnie na twarz.
Chłopiec otworzył oczy: pierwszą osobą na którą padł wzrok jego, był Anglik. Henryk popatrzył nań zamglonemi oczyma; nie odzyskał jeszcze przytomności i nie wiedział gdzie się znajduje — wydało mu się że jest na wsi, w Miratyczach. Skinął ręką, a gdy baronet pochylił się nad nim, objął go za szyję i szepnął:
— Oh, dziaduniu, żeby dziadunio wiedział, jaki ja miałem sen okropny! Śniło mi się... Ach to pan, sir Edwardzie, przepraszam pana!
Drobne ręce opadły, a oczy chłopca zamknęły się znowu. Zemdlał powtórnie.
Oblicze baroneta zmieniło się w jednej chwili. Śpiżowy ten człowiek poruszony był do głębi, a choć te słowa wymówione były w obcym dla niego języku, serce zmartwiałe uderzyło mu pod dotknięciem dziecinnej pieszczoty. Wyprostował się i patrząc na doktora, rzekł:
— Uderzenie jednak mogło być silniejszem niż się panu zdaje: Czy nie obawiasz się pan wstrząśnienia mózgu?
— Zdaje mi się, że tego niema: jest tylko stłuczenie, w połączeniu z wielkiem wzruszeniem nerwowem. Uszkodzeń żadnych; puls nieco podniesiony, ale serce funkcyonuje dobrze. Przytomność jest, skoro pana poznał, chociaż omylił się na razie. Jutro będzie zdrów.
I wziąwszy powtórnie wody, bryzgnął mu znowu w twarz kilkakrotnie. Za każdym razem chłopiec wstrząsnął się, wreszcie otworzył oczy, powiódł dokoła wzrokiem przytomnym i przypomniał sobie wszystko. Usiłował się podnieść, ale nie mógł. Baronet podłożył mu rękę pod plecy i oparł jego głowę na swych piersiach.
— Dziękuję — rzekł — jaki pan jesteś dobry, sir!
— Przytomność zupełna, nie będzie mu nic — rzekł stojący przy nim Witold.
— Jak to bylo? — zapytał Henryk po chwili — czy ja spadłem?
— Niby tak?
— A co się stało z orłem?
— Leży u twych stóp, sir Edward go zastrzelił.
— Uratował mi życie — szepnął chłopiec i serce zabiło mu gorącą wdzięcznością. Chciał się odwrócić, żeby spojrzeć na baroneta, ale nie mógł — i poruszywszy się, jęknął.
— Czy boli cię co? — zapytał doktór.
— Boli mnię trochę ręka lewa i głowa, ale czuję, że to nic wielkiego!
— No, to jesteś zuch!