Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/319

Ta strona została przepisana.

Henryk uśmiechnął się. Na żądanie Warburtona przeniesiono go do jego namiotu. Chłopiec chciał iść o własnych siłach, ale nie mógł utrzymać się na nogach i o mało nie zemdlał znowu. Gdy już leżał na łóżku sir Edwarda, doktór opatrzył mu rany, zrobił kompres i dał kieliszek tokaju, zaleciwszy żeby postarał się zasnąć, co też wkrótce nastąpiło.
Warburton siadł w nogach posłania chłopca i zagłębiwszy palce w skrętach swej brody, jak to było jego zwyczajem, w głębokich myślach się pogrążył. Badał on sam siebie: stało się z nim bowiem coś dziwnego w chwili, gdy ręce dziecka objęły miłośnie jego szyję. Pancerz lodowy pokrywający jego serce, pękł. Czuł że mógłby pokochać tego chłopca głęboko, namiętnie, że już go kochał nawet, że mógłby rozpocząć nowe życie, gdyby... gdyby... to dziecko mógł mieć na osłodę dni swoich. Tak, gdyby... ale wiedział dobrze, że to jest niemożebnem.
Patrzał na podkrążone oczy, na które długie rzęsy rzucały jeszcze większy cień, na twarz bladą, ściągłą, na małe delikatne usta, zaciśnięte wyrazem znamionującym siłę woli — i dopatrzył podobieństwo do swojego syna, gdy ten był jeszcze pacholęciem. A im więcej patrzał, tem więcej znajdował tego co chciał znaleźć... Gdyby mu go oddano, zrobiłby go dziedzicem Rochdale i jednym z najpierwszych panów Anglii: jego idee, zamiary, znalazłyby spadkobiercę. Ale nie dadzą mu go, to pewna, i umrze jak żył, samotny...
Białe delikatne czoło Hernyka tak szlachetne miało zarysy, taką tchnęło słodyczą, że Warburton, który nie znał słabości, nie mógł powściągnąć chęci przesunięcia ręką z pieszczotą po jego gęstych, bujnych włosach. Chłopiec poruszył się i uśmiechnął przez sen, ale się nie obudził.
U drzwi namiotu stanął profesor i chciał coś mówić, ale Warburton położył palec na ustach, wskazując na chłopca i podszedł ku niemu.
— Sir — rzekł Strand z ożywieniem, a na twarzy miał gorączkowe rumieńce — dowiedziałem się, że Branchiopod znajduje się w stawie Dwoistym pod Kościelcem.
— Doprawdy? — zapytał Warburton, daleki myślą w tej chwili od wszystkich skorupiaków. — Więc cóż pan zamierzasz przedsięwziąść?
— Zabieram z sobą dwóch górali i idę natychmiast. Co za szczęście, że spotkałem przyrodnika, idącego tędy do Morskiego Oka! I pomyśleć, że byłem tak blizko Branchiopoda przy Czarnym Stawie! Bo wie pan, ten Dwoisty jest w dolinie Stawów Gąsienicowych. Jest ich tam pięć, o czem nam wtedy mówili przewodnicy. Chciałem tam iść przecież, aleście mi odradzili. Żałuję żem uległ: nie przeczuwałem, że znajduję się tak blisko tego, czego szukam..
— W istocie, to dziwne — rzekł, uśmiechając się baronet.