Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/326

Ta strona została przepisana.

Chłopiec opowiedział, jak upatrywał na wszystkie strony róży bez kolców; jak mu się przypomniały legendy o skarbach zbójeckich, pochowanych jakoby w pieczarach, do których wskazują podobno drogę odpowiednie znaki na skałach; jak mu się wydało, że znaki te spostrzega. Jak napotkawszy w pobliżu tych znaków rozpadlinę, położył się na ziemi, zajrzał w nią i zobaczył naprawdę skarby, ale gdy rękę po nie wyciągnął zniknęły, i to się kilka razy powtórzyło. Wreszcie wyraził przypuszczenie, że to chyba były czary — bo gdy sięgnął po skarby, znalazł tylko garstkę zwyczajnego mchu.
— Czy słońce świeciło prosto w rozpadlinę?
— Tak jest, wpadał do szczeliny wązki promień.
— Jakichże drogich kamieni było tam najwięcej?
— Szmaragdów.
— Te skarby były złudne — odrzekł Jakób — a ten mech zowie zowie się Świetlanka, Schistotega osmundacea. Rośnie on w rozpadlinach granitowych lub łupkowych, na gliniastym gruncie grot, na wilgotnych zwietrzałych płytach kamiennych, niekiedy nawet w wypróchniałych pniach drzewnych. Piórkowaty ten mech wyrasta z nagromadzenia włókienek, zwanego splątkiem, rozpościerającego się po ziemi. Z włókien wznoszą się jakby gałązki z graniastemi skupieniami komórek, a każda komórka opatrzona jest kilkoma pęcherzykami zieleni, po stronie zwróconej ku ciemnemu wnętrzu pieczary. Zawartość komórki jest całkiem przezroczysta, zarówno jak i pokrywająca ją błonka. Nieliczne promienie słońca wdzierające się do pieczary, padają równolegle na kulistą ściankę komórki i załamując się w niej, odbijają się od jej ścian, jak od zwierciadła wklęsłego. To światło odbite od zielonego tła, wpada do oka wędrowca i łudzi je, lśniąc szmaragdowo.
— A więc Świetlanka nie świeci własnem światłem, tylko przez odbicie? — zapytał Henryk.
— Tak, światło to pożyczane, ale jest wiele roślin świecących samoistnie.
— Sięgałeś po szmaragdy: chciałbyś więc być bogatym? — zapytał sir Edward.
— O, chciałbym! — odrzekł chłopiec gorąco.
Oblicze baroneta zasępiło się.
— A więc i ten pragnie złotego runa — pomyślał z goryczą — i ten także...
Ale jednocześnie przyszła mu myśl, że to może da mu sposobność zdobycia tego dziecka dla siebie. Z kolei przypomniał mu się Dawid i zapytał doktora o niego — a dowiedziawszy się że wyszedł na spacer z Witoldem i Walterem, poszedł ich szukać. Po wyjściu baroneta, doktór powiedział: