Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/334

Ta strona została przepisana.

— Wybieraj — rzekł baronet: — tędy, albo tamtędy. A może wolisz zostać na Krzyżnem z przewodnikiem i czekać na nasz powrót? Ale nie mogę ci powiedzieć, jak długo bawić będziemy przy Morskiem Oku. Wreszcie, teraz czy później, zejść trzeba!
Słowa te otrzeźwiły Dawida. Wolał już iść razem ze wszystkimi, niż z samym tylko z góralem, lub przepędzić dzień albo dwa w siedzibie orłów. Zdecydował się.
— Gdyby profesor chciał abyśmy na niego czekali, odpowiedziałby nam wystrzałem-powiedział Witold — bo wziął z sobą rewolwer. Zdaje mi się, że możemy iść.
— Idźmy — rzekł Warburton.
Góral prowadził Dawida za rękę z jednej strony, a z drugiej przewodnik podał mu koniec swojej ciupagi i kazał go się trzymać. Schodząc, mały hrabia przekonał się, że jest to wprawdzie trudne, ale nie niemożliwe. Spoglądał on z zazdrością na Henryka, idącego swobodnie, i nie tracącego na humorze pomimo że się poślizgnął kilka razy. Goryczą też napełniały jego serce żarty górali, których nie rozumiał i przypuszczenie, że się bawili jego kosztem. Nie przyzwyczajonego do chodzenia, nogi bolały okropnie w kolanach i wciąż zbierało mu się na łzy. Gdyby się nie wstydził, wybuchnąłby głośnym płaczem.
Ale mylił się Davy, przewodnicy są wyrozumiali na takie rzeczy: nie śmieją się z trwożliwych podróżników, ale biorą ich w troskliwą opiekę, na krok nie odstępując.
Gdy zaczęli się spuszczać, Jakób pochylił się i zawoławszy na Henryka, pokazał mu między rumowiskiem skalnem, roślinkę ścielącą się przy ziemi, o wątłych, bardzo gałęzistych pieńkach. Listki jej były sztywne, okrągławe.