Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/336

Ta strona została przepisana.

I tę samotność zamarłego świata,
Co dziwnym smutkiem pierś ludzką przygniata.
Samotność, w której milczącym ogromie,
Człowiek swą słabość poznaje widomie.
I chce się cofać przed nieznaną mocą,
Przed rozesłaną na przepaściach nocą,
Przed skrytych potęg gwałtownym objawem,
Przed niezbłaganem bezlitośnem prawem,
Przed rozpasanych żywiołów odmętem,
Przed nieświadomem... tajnem, nieujętem.“

— Słowa piękne — ale czemu je pan powtarzasz, skoro nie lubisz tej doliny.
— Tak, nie lubię jej, ale lubię poezyę! — odrzekł zapytany.
Zbliżali się ku szałasom: w jednym palił się ogień. Zdaleka było słychać dzwonki owiec i rozmowę pasterzy. Wszystko było tak, jak to Witkiewicz opisał w swej książce. Na Przełęczy“. Tak samo kudłaty pies wybiegł naprzeciw nich i zajadle ujadał — i tak jak tam, zaraz go odwołano. W powietrzu tak samo unosiła się ostra woń wełny owczej i nawozu, a przez szpary okrąglaków, z których zbudowany był szałas, przebłyskiwało światło ogniska i widniał dym uchodzący otworem z przodu:
— Pijałem już nieraz mleko na hali — rzekł Warburton — ale nie byłem w szałasie; wejdźmy, jeżeli nam pozwolą.
— O tem nie trzeba wątpić — powiedział Jakób — górale tatrzańscy są gościnni.
Na brzegu szałasu siedział stary góral ten sam chyba, którego Witkiewicz tak dosadnie odmalował — ta tylko była różnica, że ten reperował błyszczący pas bacowski, gdy tamten kurzył bezczynnie fajeczkę. Twarz jego poczerniała od słońca, wyglądała jak dobrze wysuszony pargamin, a czoło ogołocone z włosów, błyszczało jak bronz polerowany. Przy ciemnym kolorze skóry widne były białka dużych, wypukłych oczów, błyszczące i ruchome, mimo spokojnego pozoru postawy. Światło ogniska padające z wnętrza szałasu, oświecało jego sylwetkę.
— To ktoś starszy — zauważył Henryk.
— To baca — powiedział Jakób. — Jest on nad juhasami, niby ojciec, niby wódz.
Baca patrzył na zbliżających się gości, nie zmieniając postawy, dopiero gdy stanęli tuż przed nim, mówiąc: „Niech będzie pochwalony“ — podniósł się i zaprosił ich do wnętrza.
Koło ogniska, płonącego w pośrodku szałasu, siedzieli juhasy, a zdziczałe ich twarze i błyszczące oczy, nie budziły zaufania. Na ziemi leżały całe pnie drzew i trawił je ogień, a dym dobywał się z nich