Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/340

Ta strona została przepisana.

pytanie, czy on sam dałby się wziąść... ma charakter i dla tego właśnie jest mu tak drogim.
W szałasie skrzypki jeszcze grały, przytupywanie i śpiew dochodziły aż do namiotu.

„Baca nasz, baca nasz,
Tęgich chłopców na zbój masz,
Jeszczebyś ich lepszych miał,
Żebyś im sera dał.“

Chwilami słychać było gdzieś w pobliżu przeciągle świsty, niby umówione sygnały. Zastanowiło to baroneta: przebiegła mu nawet przez głowę myśl o napadzie na namiot, ale ją zaraz odsunął, przypomniawszy sobie, co słyszał o Świstakach. Zwierzątka te, żyjące rodzinami w norach, mają zwyczaj, podczas pasenia się na halach, stawiać jednego z pomiędzy siebie na straży, a ten w razie niebezpieczeństwa, ostrzega je przeraźliwem gwizdnięciem.
— Nie wiedziałem, że i na noc zaciągają wartę — rzekł do siebie, uśmiechając się mimowoli — czyżby czuły blizkie niebezpieczeństwo?
I czy to rzeczywistość była, czy złudzenie, ale świst jeden zabrzmiał mu w uszach jakby sygnał trwogi, a że zasnąć nie mógł, więc wyszedł z namiotu, żeby się trochę przejść, ale przez ostrożność wziął z sobą broń. Noc była piękna, jasna, spokojna, a księżyc przesuwając się między obłokami, otaczał je rąbkiem złocistym. W tem doleciało jego uszu rozpaczliwe, gwałtowne beczenie owiec: w zagrodzie zrobił się ruch jakiś i popłoch, a z szałasu wyleciał goniec, zaczął machać rękami i krzyczeć.
Muzyka w szałasie ucichła, a w świetle księżyca ujrzał Warburton zwierzę wielkości pośredniej między lisem a wilkiem, mające ruchy pantery, oczy świecące w ciemności jak dwa węgle żarzące, i pendzelki sterczące na uszach. Pomykało w tę stronę, gdzie stał, unosząc jagnię.
— Ryś — szepnął Anglik, dopuściwszy go na niewielką odległość i wystrzelił.
Zwierzę ugodzone zachwiało się, upuszczając swój łup. Warburton wypalił po raz drugi, i... chybił. Ryś zerwał się z sykiem i jednym susem skoczył mu na piersi, wytrącając tym niespodzianym ruchem fuzyę z ręki i zatapiając zęby w jego szyję. Warburton uczuł straszny ból i jął gwałtownie odrywać napastnika lewą ręką, szukając jednocześnie prawą noża w kieszeni — ale noża nie było, a rozwścieczone zwierzę przypięło się doń jak pijawka, wpijając mu coraz mocniej pazury