Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/343

Ta strona została przepisana.

— Jestto drapieżnik srogi i krwi chciwy: morduje ptactwo i zwierzynę, której tylko dopadnie. Zjawia się cicho, jak cień, a szybki jest jak błyskawica. W oka mgnieniu nadusi owiec bez liku, opije się krwi i znika. Malowniczo wyraża się o nim Witkiewicz, że „wlatuje jak ptak na wierzchołki drzew, i na najstromsze skały, a rzuca się bez namysłu w przepaście, jakby u miękich swych łap miał skrzydła.“ Czas jakiś mniemano, że rysie w górach już zostały prawie wytępione, ale w ostatnich latach kilkunastu, pokazały się na nowo w Tatrach. Z lasów zachodzą one w kosodrzewinę i turnie, czatując na bydło i kozice. Często zaczają się ryś na gałęzi, czatuje cierpliwie na lup przechodzący, i rzuca się nań z nienacka. Ostry wzrok jego, zjednał mu nazwę „ostrowidza.“ Wierzono nawet niegdyś, że mur na wskroś przejrzeć może, że siłą wzroku zabija.
Krótką chwilę zabawił w zagrodzie, zdążył jednak zadusić trzy owce, a jednę żywą i napół poranioną upuścił, gdy go strzał baroneta dosięgnął. Liczny orszak Warburtona, miał zapewniony na jutro obiad z upolowanej w ten sposób baraniny.
Baca na razie sposępniał z powodu poniesionej straty, ale wkrótce rozmarszczył czoło, bo traf szczęśliwy nagodził mu gości, mogących stratę w dwójnasób wynagrodzić, jak ze wszystkiego się domyślał. Spoglądał on chciwie na piękne futro rysia, które można było korzystnie sprzedać w Nowym Targu; sir Edward więc mu je podarował, rysie bowiem futro nie trudne jest do nabycia w Londynie, dokąd skóry tysiącami przywożą z Ameryki.
— U nas piękne to futro niegdyś bardzo ceniono — odezwał się Witold — panowie nosili rysie kołpaki, a szlachta okrywała się w zimie wilczurami. Po lasach bywały rysie i wilki, a i w Tatrach ich nie brakowało. Szły one zwykle za rysiem, i żywiły się tem co zostawił, ogryzając kości; to też górale mówią o rysiu, że jest nad wilkami, jako „oficerz przy wojsku.“
Rana Warburtona była dość głęboka, ale żartował sobie z niej, zaledwie pozwoliwszy ją opatrzyć; o Henryka natomiast troszczył się bardzo. Zauważył, że mimo serdecznego zbliżenia, jakie między niemi nastąpiło, chłopiec od wczoraj stał się wobec niego nieśmiałym i prawie go unikał. To mu dało do myślenia, ale na razie nie zastanawiał się nad tem dłużej. Co innego chodziło mu po głowie, gdy przewracając się na posłaniu, nie mógł zasnąć.
Dawid, leżał cicho w namiocie, rozmyślając nad słowami matki, gdy baronet, który myślał że Davy usnął, odezwał się z cicha.
— Czy śpisz Walterze?
— Nie, sir.