Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/35

Ta strona została przepisana.

fesor zaczął znów swoją historyę o Branchiopodzie, czego grzecznie słuchała, tłumiąc ziewanie. Jedno takie ziewnięcie dostrzegł profesor i to ostudziło jego zapał. Fanny za to stojąca za krzesłem milady, słuchała uważnie, ale Strand tego nie widział.
— Będziemy mieli oprócz profesora, dwóch jeszcze przyjemnych towarzyszy, którzy, mam nadzieję, że zechcą nawiedzać nasze progi — rzekł baronet, wskazując na dwóch turystów, i wymieniwszy ich nazwiska, dodał: — Artysta malarz i doktór medycyny.
Milady teraz dopiero raczyła zauważyć tych panów, gdy powstali dla złożenia obowiązującego ukłonu.
— Pan jest doktorem — pochwycił Davy, zbliżając się do Jakóba — ach, to dobrze! Proszę pana, niech pan zobaczy mój język. Jest mi jakoś niedobrze: boli mnie głowa i suche mam ręce. Pewnie się zaziębiłem i będę miał gorączkę!
I wysunął swój długi, czerwony język, jak mógł najdalej. Milady poczerwieniała, a sir Edward zawołał z gniewem:
— Wstydź się, Dawidzie! Zadaleko posuwasz troskliwość o własne zdrowie. Jakże możesz zaczepiać w ten sposób człowieka, którego widzisz po raz pierwszy, i o którym nawet nie wiesz, czy zechce cię leczyć!
— Hrabia Davy użył tylko sposobu witania się, praktykowanego na wyspach Malajskich, gdzie pokazanie sobie nawzajem języków, jest właśnie oznaką najlepszego wychowania — rzekł śmiejąc się Jakób.
— Przepraszam... — wyjąknął Davy zmięszany.
— Ja wprawdzie, gdy w Tatry przyjeżdżam, przestaję być lekarzem, a jestem tylko turystą, ale wobec takiego objawu uprzejmości malajskiej, muszę oblec się na chwilę w skórę lekarza. My, Polacy, rzadko widujemy Anglików, ale wyobrażamy ich sobie jako ludzi wielce oryginalnych... Pan Davy nie zawiódł nas pod tym względem.
Lady Alicyi ten koncept nie bardzo się podobał, a Davy zmięszał się jeszcze więcej. Jakób wziął go za rękę, dotknął pulsu i uważnie przypatrzywszy się chłopcu, rzekł z powagą:
— Gorączki ani śladu, a język mógłby być wspaniałym okazem na Wystawie hygienicznej w Londynie.
— A jednak wilgoć i zmiany powietrza, szkodzą mu — odezwała się matka, pragnąca usprawiedliwić zachowanie się syna.
— Nie szkodziłyby, gdybyś go inaczej chowała — powiedział sir Edward tonem, w którym czuć było podrażnienie; — ale wmawiasz w niego chorobę, więc uwierzył naprawdę, że jest zagrożony i boi się wszystkiego. Zrobiłaś z niego niedołęge, potrzebującego ciągłej opieki i usługi, i dochowasz się baby. Tak dłużej być nie może! Dosyć już te-