Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/358

Ta strona została przepisana.

— Ady już som przy niem: oto Rysy na lewo, a na prawo Mnich. Morskie Oko tu za tym wałem z kamieni. Chodźcie prędzej, bo nic nie zobaczycie! Czy widzicie jak się mgły przewalają przez szczyty?
Wstąpili na wał i stała się rzecz niepojęta: zasłona z mgły nieprzebitej opadła w mgnieniu oka i zasłoniła przed niemi jezioro.
— Jesteśmy u Morskiego Oka, ale go dziś nie zobaczymy, i kto wie czy zobaczymy jutro — powiedział Witold — Bóg spuścił na nie zasłonę. Ale co robić? Gdy niema na to sposobu, pozostaje tylko rezygnacya!
We mgle, która ich otoczyła, usłyszeli nagle głos:
— Gdzież jest do licha to Morskie Oko? — i ujrzeli przed sobą ręce rozkrzyżowane szukające drogi, jakby po omacku.
— Doktór Strand! — zawołali jednocześnie Walter i Warburton. — Jakąż pan drogą szedłeś żeśmy się nie spotkali?
— Przez Świstówkę; i całą dolinę Morskiego Oka, które teraz gdzieś się podziało, z dwoma jeziorami, widziałem już ze szczytu Opalonego.
— Toś pan szczęśliwszy od nas! A czy słyszałeś nasze wystrzały?
— Słyszałem, ale nie miałem czem na nie odpowiedzieć.
— A rewolwer?
— Zostawiłem go przy Dwoistym.
— Że też pan zawsze musisz coś zgubić. A Branchiopod jest?
— Jest! jest! — zawołał tryumfująco profesor — o, patrzcie!
Przyjaciele uczonego słyszeli tylko glos, nie mogąc dojrzeć wyciągniętej dłoni przez mgłę, która gęstniała — ale w tejże chwili posłyszeli brzęk szkła i jęk bolesny, rozdzierający.
— Co się stało? — zawołali biegnąc ku niemu.
— Branhiopod! ach, Branhiopod! — wołał żałośnie profesor. — Upadł mi słoik i pewnie się stłukł. Co za nieszczęście! cały trud stracony... I gdzie on jest? Nic nie widzę, ani nie mogę namacać!
— Pomożemy panu szukać. Ale jakże się to stało, żeś go upuścił?
— Jak? poprostu upadłem! Ach, mgła przeklęta!