Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/362

Ta strona została przepisana.

— Jestem ci niezmiernie obowiązany — odrzekł zimno — i umiem cenić twoją ofiarę. Ale, pozwól Alicyo: towarzysze moi chcą się z tobą przywitać.
Panowie powitali milady głębokim ukłonem, na co ona łaskawem skinieniem głowy odpowiedzieć raczyła, obrzuciwszy krytycznym wzrokiem suknie każdego. Znajdowały się one w nader smutnym stanie! Nie były to stroje do salonu, ale też miejsce w jakiem zamieniano ukłony, nie przypominało wcale salonów; była to wielka kwadratowa izba niezbyt czysta, z prostemi ławami, stołem i tapczanami, na których leżały sienniki napełnione słomą.
Jej własna toaleta zato była bez zarzutu: miała na sobie szewiotowy szlafroczek koloru olive, prześlicznie odbijający od alabastrowej cery, i jakby dopiero co przyniesiony z magazynu. Osoba tak wykwintna jak milady, nie puszcza się w podróż w jednej sukni. Przyjechała w pięknej granatowej amazonce, z którą deszcz, kosodrzewina i ostrze skał, obeszły się nielitościwie, bo teraz oto zawieszona na żerdzi, suszyła się przy ognisku. Suknia ta w pięknych fałdach zwieszająca się z konia, zaczepiana ciągle o gałęzie świerków i krawędzie skał, psuła w drodze humor wielkiej pani, i dała powód do tem większego na kraj utyskiwania. Przewodnik tłomaczył jej jeszcze w Zakopanem, że „do gór taka parada nie potrzebna“, ale go nie zrozumiała. Ujął więc za ogon jedną ręką, a drugą za nóż, pokazując na migi, że trzeba ogon uciąć. Wzięła to jednak za obrazę i aż poczerwieniała z irytacyi. Dał więc pokój, ale uśmiechał się z politowaniem, gdy owa wspaniała ozdoba z licznemi walczyć musiała z przeszkodami i ostatecznie została tak haniebnie sponiewierana przez deszcz ulewny.
Jedwabne wyłogi szlafroczka ozdobione guziczkami z massy perłowej, sznury wiążące go w pasie w fantazyjny węzeł, koronki u szyi i przy rękawach, pantofelki ze złoconej skórki, wszystko to byłoby na miejscu w apartamentach zamku Rochdale, ale tutaj zbyt wielkim uderzało kontrastem, wobec prostego urządzenia izby i ścian niepierwszej czystości, pokrytych setkami podpisów i rysunków, niekoniecznie pięknemi.
O wygodzie nikt tu nie marzył, każdy był rad, jeżeli mniejszy natłok podróżnych pozwolił mu zaspokoić niezbędne potrzeby: to jest wyspać się jako tako, osuszyć, oczyścić i posilić. Nocleg na twardym tapczanie, z siennikiem napchanym słomą, wydawał się rozkosznym spoczynkiem, strudzonym długą wycieczką turystom, a i to nie zawsze mieć było można; bo gdy w schronisku zebrało się dużo gości, nie wszyscy mieli tapczany. Sypiano wtedy na podłodze, na gałęziach kosodrzewiny, byle pod dachem, co też już wielką było wygodą, zwłaszcza gdy deszcz lał. Później przy Morskiem Oku zbudowano hotel, który