Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/370

Ta strona została przepisana.

wracają łososie jedne po drugich do morza, o ile ich rybacy nie wyłowili. Młode rodzą się w rzekach, ale kiedy płyną niemi do morza, niewiadomo: to tylko pewne i to jest ich cechą szczególną, że podrósłszy w morzu, wracają składać ikrę w te same rzeki, w których się zrodziły.
— Między zwierzętami często się zdarzają takie objawy patryotyzmu — rzekł Strand.
— Ludzie mogą się od nich niejednego nauczyć — dodał Jakób.
Warburton podniósł się i rzekł:
— Wybaczycie panowie że się oddalę, jestem bardzo znużony. Nie mówię wam dobranoc, bo wkrótce zapewne podążycie za mną. Do widzenia.
Przy stole zapanowało milczenie.
— Co się stało sir Edwardowi? — zawołał Witold, gdy Warburton oddalił się. — Tylko co mówił, że łosoś jest jego ulubioną potrawą, a gdy tę potrawę podano, zaledwie jej dotknął, już odchodzi... A doprawdy, że kucharz ją wybornie przyrządził. Prawdziwe arcydzieło!
Przysunąwszy półmisek, nałożył sobie sporą porcyę na talerz i dodał:
— Ale ja jutro na obiad przyrządzę potrawę, która nie wiem czy smakować będzie Anglikowi.
— Co! pan się zna na kucharstwie? — zapytał Walter zdziwiony.
— Tak, trochę...
— Czy można wiedzieć, co to będzie takiego? — zapytał Jakób.
— Zobaczysz pan jutro.
I zaczął z cicha pogwizdywać, co było u niego oznaką dobrego humoru — wreszcie dodał:
— Szkoda, że sir Edward nas opuścił: chciałem opowiedzieć państwu legendę o Morskiem Oku.
— Opowiedz nam pan, opowiedz — wołali wszyscy — prosimy bardzo.
— Ale i na nas już czas spać: odłóżmy opowiadanie do jutra — drożył się Witold, czem jeszcze więcej wszystkich zaciekawił.
— Powieść chyba nie będzie długa — wtrącił Walter — więc wypijmy jeszcze po jednej szklaneczce.
— Zgoda — rzekł malarz, biorąc butelkę, a gdy wszystkim napełnił kieliszki, tak mówić zaczął: