Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/38

Ta strona została przepisana.

z gałęzi smerekowych, trzaskającego na kominie. Na płycie gotowalni stała maleńka spirytusowa maszynka, paląca się bladym, niebieskim płomykiem. Do srebrnego naczynia wlała Fanny kilka kropli z flakonu i rozszedł się delikatny, subtelny zapach modnych chińskich perfum Ylang-ylang.
Malarz wzruszył ramionami.
— To już czysta herezya! — szepnął. — W kraju, gdzie na kominie płoną wonne smereki, gdzie ściany chat pachną równie pięknie, jak ściany indyjskich świątyń, sandałowem wykładane drzewem; w kraju gdzie powietrze przesycone ozonem, jest tak orzeźwiające, jak nigdzie w Europie, zanieczyszczać je chińskiemi paskudztwami! Coby na to Matlakowski powiedział!


Trzem turystom dobrze było na „naizbiu“[1], na sianie okrytem derami. Gazda nie dał im świecy, ani lampki, bo to niebezpiecznie pod dachem z gontów, w obec nagromadzonego obficie palnego materyału, ale zawiesił im na haku latarnię w drewnianej obsadzie, której dziwnie proporcyonalne kształty, były wymownem stwierdzeniem tego, co profesor mówił baronetowi o poczuciu proporcyi i harmonii u tatrzańskiego ludu. W latarni płonął kaganek podobny do tych, z jakiemi jeszcze w rzymskich chodzono katakumbach: żelazne z olejem naczynie, a w niem szmatka zastępująca miejsce knota. Światło padało wprost na sąsiek, dużą, oryginalną skrzynię do mąki, ozdobnem pokrytą cyfrowaniem. Malarz głośno powtórzył teraz zdanie, wypowiedziane już przez doktora Matlakowskiego, że tylko w Pompei znaleźć można takie rozlanie form piękna na przedmiotach codziennego użytku, jakkolwiek tutaj bardzo skromny materyał do tego służy, bo nie marmur, ani bronz, tylko drzewo!
Profesor Strand nadmienił, że baronet chce kupić łyżnik dla Muzeum brytańskiego i rozmowa obracała się znowu dokoła Anglika, któ-

  1. Na poddaszu.