Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/391

Ta strona została przepisana.
XXVII.
POWRÓT PRZEZ JEZIORO.

„Lśnią nabrzmiałe wodospady,
Jak pałace z tęcz i szkła.
Siadł na skale kobziarz blady
Nad nim słońce, niżej mgła.“
Deotyma. Piosnka w Karpatach.

Muzyka zabrzmiała znowu, i przy dźwiękach zbójeckiego, tratwa przybiła do brzegu. Wysiadłszy na ląd, Warburton oglądał się jeszcze za profesorem, chcąc go koniecznie dojrzeć nad brzegiem jeziora, ale napróżno wzrok wytężał — nie bylło go widać.
— Dziwna rzecz — mówił — Strand taki zawsze gorliwy do wycieczek, zwłaszcza do zwiedzania jezior, dziś się opóźnia wbrew swemu zwyczajowi. Henryku, co robił profesor, gdy chodziłeś do niego?
— Siedział przy stole i pisał.
— Pisał?...
— Zapewne robił opis naukowy swego Branchiopoda — wtrącił Witold — z obawy, aby na wypadek jakiego z tym skarbem nieszczęścia, zachować sobie wierny jego portret.
— Ależ pisać w takiej chwili, gdy przyjaciele na niego czekają, to doprawdy dziwactwo! — rzekł wzruszając ramionami Warburton.