Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/397

Ta strona została przepisana.

się tej brzydkiej wady. Trud daremny w jednym kierunku, zawsze prawie opłaca się w innym. Gdybym od chwili wstąpienia na ziemię tatrzańską, wiedział gdzie się znajduje róża bez kolców, nie szukałbym jej przez trzy tygodnie, chodząc z wami moi panowie po górach i nie oglądałbym tylu cudów natury; bo mając cel osiągnięty, leniłbym się może wędrować tylko dla przyjemności. A co za tem idzie, nie korzystałbym z waszego miłego towarzystwa, i nie przeżyłbym tylu pięknych, wzniosłych chwil, przypominających, jak słusznie ktoś powiedział: „stworzenie świata i oddzielenie wody od lądów.“
Zadumał się i dodał ciszej, jakby do siebie.
— W duszy mojej, w miarę jak ze szczytów tych gór spoglądałem, odkryłem także świat inny, o którego istnieniu nie wiedziałem...
Słowa te wielkie zrobiły na towarzyszach jego wrażenie. Pierwszy to raz ten człowiek tajemniczy przyznawał się głośno do innego świata!
Sabała wyjął z rękawa swoje gęśliki i zaczął grać, a Anglik jakby ocknąwszy się, jął się rozglądać po wybrzeżu jeziora, powtarzając z widocznem zaniepokojeniem:
— Co to jest, że Stranda dotąd niema!
Tak się przyzwyczaił do towarzystwa zacnego profesora, że teraz ciągle mu go brakowało.
— Pewnie płynie ku nam — rzekł Jakób. — Tratwa zabrała ładunek podróżnych i właśnie w tej chwili odbiła od lądu.
Warburton podniósł do oczu lornetkę, którą miał zawieszoną na pasku rzemiennym, i popatrzywszy przez nią, opuścił rękę z wyrazem zniechęcenia.
— Niema go tam... czyżby się tak zagłębił w pisaniu, że o nas zupełnie zapomniał? Nie, to niepodobna! Coś zajść musiało, jakaś nieprzewidziana przeszkoda. Panowie! Czy nie mielibyście nic przeciwko temu, żebyśmy wrócili do schroniska piechotą, brzegiem jeziora? Na tratwę czekać nie mamy interesu, bo doktora Stranda nie wiezie. Idźmy brzegiem, może go spotkamy. Może wlazł gdzie w szczelinę skalną, i rozpływa się nad jakim napotkanym ślimakiem!
I podał lornetkę Jakóbowi, który popatrzywszy przez nią, rzekł:
— Na ławie, zasłanianej ciągle przez pochylającego się wioślarza, siedzi ktoś podobny do doktora Stranda. Zdaje mi się że to on.
— A więc zaczekajmy.
Ale zanim tratwa przybiła do brzegu, Jakób spostrzegł swoją omyłkę; Stranda nie było między podróżnymi. Że zaś Sabała, doskonałym obdarzony wzrokiem, zapewniał „że nikt stokiem góry nie idzie, bo onby go dojrzał z pewnością“, więc zdecydowali się wszyscy, powrócić