Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/406

Ta strona została przepisana.

— Spieszcie się, bo tylko patrzeć jak deszcz lunie! Nawet płomień ogniska nie idzie prosto ku niebu, tylko nachyla się ku ziemi.
— Ja pojadę! — zawołał Henryk i wskoczył na tratwę, która już odbijała od brzegu.
W tej chwili posłyszano echo dalekiego grzmotu.
— Prędzej, prędzej — naglił doktór, niezbyt rad oddaleniu się chłopca.
— Popłyniemy prędko, bo ładunek lekki — odpowiedziano z promu.
Warburton ścigał oczyma oddalający się szybko statek i powiedział do Jakóba:
— Nieroztropnie postąpiliśmy, puszczając tego chłopca.
— Niech się wasza Miłość nie obawia — odrzekł — Henryk jest pod opieką doświadczonych przewodników: burza jest jeszcze bardzo daleko i może wcale nie przyjdzie do Morskiego Oka, a gdyby nawet przyszła, to sądzę że nasi żeglarze zdołają ją uprzedzić. Gdy ładunek jest lekki, tratwa szybko płynie. Czy widzisz, sir, jak się zwija? Leci jak strzała!
— Ale czy pan nie widzisz, że powierzchnia jeziora marszczyć się zaczyna? Czego to jest dowodem? Wiatr się zrywa: może być wypadek!
— Bądź pan spokojny, sir: jezioro nie jest morzem.
— Na jeziorach także powstają bałwany, a między skałami żegluga nie zawsze jest bezpieczna. Ja sam pływałem po wszystkich morzach świata i oswojony jestem z burzami, a raz o mało nie poszedłem na dno z moim yachtem, na jednem z jezior szkockich. Pan mnie chcesz uspokoić, a widzę że się sam niepokoisz. Profesor jest bezpieczny przy ognisku, i co najwyżej, zmoknie, a wątły ten statek może się rozbić o skały, jeżeli wiatr się powiększy. Lepiej byłoby zawrócić tratwę.
— Zapóźno — odrzekł Jakób — już dosięga środka jeziora, i jeżeli dalej tak dobrze pójdzie, wkrótce przybiją do lądu.
Paprocie bujnie rozrosłe pod cieniem smereków i kosówki, jęły poruszać zlekka koronkowemi liśćmi, a potem wyraźnie chwiać się i kołysać, a ruch ten udzielił się także tłumowi drzew, jakby ożywił go nagle prąd jakiś tajemniczy.
— Wiatr chłodny przeciąga z północy — odezwał się Warburton po chwili milczenia —czuję go na twarzy. Czy pan widzisz, jak marszczy powierzchnię jeziora?
Jakób dostrzegł ten objaw wprzód jeszcze, zanim Anglik zwrócił mu na to uwagę i wzmógł się jego niepokój. Dostrzegł nawet coś więcej: na grani Mięguszowieckiej zjawiła się mgła kłębiąca się szybko z góry na dół w długie pasma — snać tam u góry walczyły z sobą dwa prądy powietrzne. Nie spuszczał z oczu tych pasm, patrzył jak się nawijały i rozwijały, chwilami przędąc znów nić tak cienką, że pękała wisząc w powietrzu niby strzępy babiego lata. Nareszcie duży kłąb zawisł nad jeziorem i stanął nieruchomy. Doktór odetchnął.