Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/407

Ta strona została przepisana.

— Uspokaja się — rzekł — tratwa też już przepłynęła trzy czwarte drogi.
Lecz zaledwie wymówił te wyrazy, kłąb biały wiszący nad jeziorem, zakręcił się jak w tańcu szalonym, a woda zaczęła się bałwanić, wydając charakterystyczny szum. Grzmot i błyskawica w kilkanaście sekund po nim następująca, były sygnałami zbliżającej się szybkim krokiem burzy.
— Już są niedaleko brzegu — szepnął baronet — oby tylko szczęśliwie udało im się wylądować! Ale widzę że deszcz zacina z północy.
Deszcz szedł jeszcze prędzej niż burza, i zaledwie Anglik wypowiedział tę uwagę, puścił się drobny ale tak gęsty, że mgłą przesłonił jezioro. Gromadka turystów stojących dotąd na ganku i śledzących także z zajęciem kierunek tratwy, przeniosła się ztamtąd do izby. Został tylko baronet ze swoim orszakiem — i pomimo próśb lady Alicyi, opuścić nie chciał swego stanowiska. Odeszła urażona, spostrzegłszy że jej przestrogi i uwagi niecierpliwią go tylko.
Zziębnięty, przemokły, z brodą przez wiatr targaną, stał oparty o baryerę, usiłując przebić wzrokiem zasłonę z mgły i nasłuchując. Ale nie widział nic prócz gęstych nitek deszczu, a do uszu jego dochodził tylko szum rozkołysanej fali.
Jakób, naradziwszy się na stronie z Witoldem, wziął z sobą dwóch górali, i odwróciwszy serdak włosem do góry, a kapeluszowi nadawszy formę grzyba, poszedł z nimi brzegiem jeziora, pomimo że Walter utrzymywał, iż żeglarze do tego czasu już wylądowali i znaleźli pod skałą schronienie. Dla własnego spokoju potrzebował cośkolwiekbądź przedsiewziąść. Wyrzucał sobie, że nie przewidział tego co się stało i puścił Henryka, za którego bezpieczeństwo ręczył pannie Katarzynie.
Grzmoty odzywały się w krótkich po sobie odstępach, a szybko następujące po nich błyskawice wskazywały, że burza jest tuż. Przy ich oślepiającem świetle widać było wzburzone fale jeziora, a nieopodal przeciwległego brzegu, jakiś drobny przedmiot miotany bałwanami jak łupina orzecha.
Warburton cierpiał: serce biło mu przyspieszonem tętnem. Teraz dopiero poznał, jak bardzo pokochał to dziecko.
— Ten wątły statek lada chwila rozbije się o skały — odezwał się do Waltera — a wtedy o ratunku niema nawet co myśleć!
Młodzieniec patrzył ze współczuciem na sir Edwarda, zgadując co się dzieje w jego duszy. Nie próbował on go nawet nakłaniać, aby się schronił przed deszczem do izby, bo wiedział że to nie zdałoby się na nic, ale przyniósł płaszcz wyksatynowy i zarzucił mu na ramiona.
— Ufam przezorności przewodników — powiedział z pozornym spokojem: — są to ludzie bardzo zręczni i oswojeni z jeziorem i jego ka-