Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/416

Ta strona została przepisana.

ślał z westchnieniem, że jego nadzieja jest jak ta nitka pajęcza lśniąca teczowemi blaskami, która pęknie i zgaśnie, zanim on dojdzie do końca doliny.
— Jest wszystko, prócz tego, czego szukam — myślał z żalem, patrząc na bogactwo kwiecia pokrywające stoki. — Gdzie jesteś, o różo bez kolców? Różo alpejska, gdzie jesteś? Pokaż mi się!
Uczuł lekki powiew na twarzy i cóś mu przeleciało koło ucha. Spojrzał: fruwał przed nim wspaniały Motyl, Doritis Apollo, znany mu z Muzeum tatrzańskiego, a barwne jego skrzydełka lśniły w słońcu tysiącem blasków. Henryk zachwycony ścigał go oczyma i spostrzegł, że motyl frunął na drugą stronę potoku, nad urwisko i usiadł na jakimś krzaku. Przysłonił ręką oczy żeby lepiej widzieć i spostrzegł go, doznawszy przytem nadzwyczajnego wzruszenia. Krzak na którym siadł