Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/418

Ta strona została przepisana.

bierała wyraz frasobliwy. O parę set kroków wyżej, na stoku góry, Walter z puszką przewieszoną przez ramię i łopatką w ręku, zbierał rośliny. Nieopodal pod drzewami pasły się dwa piękne, osiodłane wierzchowce.
Niespodziany widok chłopca, który go niedawno tak ubliżającem dotknął podejrzeniem, zmroził odrazu radość Henryka, a myśl o niesprawiedliwości, jakiej doznał, zalała serce jego gniewem i goryczą. Chociaż lubił bardzo Waltera, z którym się poprzyjaźnił w drodze do Morskiego Oka, nie chciał się z nim teraz spotykać, gdyż to doprowadziłoby do spotkania z Dawidem, którego nie lubił — więc wolał oddalić się niepostrzeżony. A przytem, miał jeszcze inny powód: nie chciał aby wiadomość o znalezieniu róży bez kolców, doszła do sir Edwarda wprzód zanim on mu ją doręczy — i naprzód się cieszył widokiem jego radości i zdziwienia. Dotknął ręką swego skarbu, jakby się bał żeby mu go kto nie odebrał — i chciał się szybko oddalić.
Odchodząc, rzucił przelotne spojrzenie na śpiącego Dawida, przyczem dojrzał w oddaleniu kilkunastu kroków od głowy jego, ruch traw i paproci a że wiatru najlżejszego nie było, więc ruch ten niczem nieusprawiedliwiony, zastanowił go — i przystanął. Z pod kępy Wrzosów i drżączki wysunęła się niewielka płaska głowa, opatrzona dwojgiem bystrych wypukłych oczu, pozbawionych powiek, a potem wązki, szary, łuskami pokryty, czarno centkowany grzbiet, przedłużający się powoli i posuwający ku śpiącemu coraz bardziej, ruchem falistym.
— Żmija — szepnął chłopiec stru-