dział!... nie raczył się nawet tłomaczyć, gdy napadłem na niego, że mi przeszkadza... Pogardza mną, to widoczne. Jestem okropnie ukarany bo muszę go szanować i... podziwiać! Jakiż on dumny i szlachetny ten mały Polak, a ja, jakżem zły i samolubny... O, Boże, Boże!
Henryk szedł prędko nie oglądając się, i przystanął dopiero na kładce rzuconej przez strumień, gdy był pewny że już nie dosięgnie go oko niczyje. Stanął i spojrzał przed siebie. Z lewej strony miał rąbanisko, między którem stały samotnie pojedyńcze jodły i świerki, w głębi Giewont, a w dole nad strumieniem wspaniałe, rozłożyste buki zasłaniające dalszą drogę. Na prawo, piętrami wznosiły się ściany skaliste, poszarpane i ostremi zakończone wieżycami, które górale zwą „kominami“, upatrując podobieństwa do zwierząt i ludzi: do sowy do mnicha, a nawet do Matki Boskiej. Henryk zatrzymał wzrok na tej ostatniej i zdało mu się, że w smukłej kamiennej postaci rozróżnia istotnie rysy Matki
Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/423
Ta strona została przepisana.