Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/442

Ta strona została przepisana.

jącej ziemię, temu żaden język tego nie wypowie! I nie wiadomo co jest piękniejsze: ranek czy wieczór, pogoda czy niepogoda?
I pochyliwszy się nad papierem, zaczął znów pilnie rysować.
— No, już chyba pogoda piękniejsza— rzekł uśmiechając się Jakób.
— Niekoniecznie — odparł podnosząc znów głowę. — Wyobraź pan sobie najsubtelniejszą mgłę, niby gazę przysłaniającą góry, słońce i niebo. Nie mgła to jednak, tylko pruszy drobniutki śnieżek, tak drobny, że nie dojrzy go ludzkie oko. Ale pod słońce, w blasku promieni iskrzy sie powietrze tysiącami iskierek: jedne lecąc szybko, niecone wietrzykiem, znaczą ślad, jak komety; inne lecą wolniuchno, przewracając się, migocąc i ginąc w przestworzu, jak żagiewki, które lokomotywa czasem wśród nocy wyrzuca, tylko nieskończenie drobniejsze. A w tym dżdżu delikatnych kryształów, które dają pojęcie o pyle kosmicznym, które stoją na granicy rzeczy widzialnych, widnieją sennie białe lasy smerekowe, polinijowane, w czerni i bieli. A wieś w dali, kościół, gaje i drogi, wyglądają jak fantazya, w tej niby mgle, niby pyle przetopionym w wielką jasność.
— I pan powiadasz że jesteś realistą!
Rumieńce na twarzy mówiącego pociemniały: zakaszlał. Mówienie męczyło go, ale w oczach widniał coraz większy zachwyt i zapał.
— W zimie miewa się tu ciągłe wizye — mówił dalej. Wszystko bywa zatopione w mlecznym oparze nasiąkniętym światłem, a z tej powodzi świetlnej atmosfery, wynurzają się zaledwie dostrzegalne dla oczu kontury gór i są jak widziadło, jak obraz bezcielesny zawieszony w powietrzu, jak ułudne marzenie! Z pośród tej nieujętej bieli, wydziela się gdzieś jaskrawo oświetlona grań, brzeżek turni, lub płasienka upłazu, po których łagodnie ześlizgują się promienie. Nad górami także opar, a u zenitu niebieszczy się przeczyste, szafirowe niebo i śle odblask drugiemu szafirowi na ziemi. Każdy wzgórek, stok każdy modeluje się tak cudownie, takim niebieszczy się kolorem w cieniu, a bieli na wypukłości, że oczu oderwać nie można od gry światła i cienia.
— Świetnym pan jesteś malarzem! Odtworzyłeś krajobraz zimowy Tatr z taką plastyką, jakbym na niego patrzył. Gdyby Warburton pana słyszał, zachwyciłby się, on co zachwyca się siłą słowa i pięknemi opisami Witkiewicza.
— A czy on rozumie po polsku?
Jakób zawahał się.
— Tłomaczy mu się na angielskie.
— A więc namówcie go żeby został, bo nigdzie na świecie nie zobaczy tego co tutaj! Czy pan widziałeś wczorajszy zachód słońca? Było to coś nadzwyczajnego, coś że się tak wyrażę, biblijnego. Pomrok ogarnął wieś i wisiała nad nią wielka chmura, oparta brzegami na ota-