Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/443

Ta strona została przepisana.

czających dolinę zakopańską górach. Naraz nad Osobitą, przy samej ziemi, po zachodzie słońca, trzema wąziuchnemi szczelinami, przedarły się trzy wielkie strugi czerwonej zorzy, jak promienie z głowy Mojżesza i oblały purpurą falisty, pogarbolony spód chmury. O, jak cudowny i pełen uroku jest ten świat górski! jak pięknem jest życie!
Jakób poczuł coś nakształt kurczu w gardle. Ten człowiek mówiący z zapałem o piękności życia, niedługo już miał się niem cieszyć. Jakób lekarz także, widział to po jego krótkim oddechu i podkrążonych oczach, po ręce z wychudzonemi palcami, wspierającej się na papierze. A pomimo uciekającego życia, tyle w nim było zapału, takie pragnienie pracy twórczej, takie rozległe plany!
Łzy mu nabiegły do oczu, i niechcąc okazać wzruszenia, pożegnał się szybko i odszedł. Matlakowski podniósł głowę i czas jakiś smętnie patrzył za odchodzącym, a potem zwrócił oczy na Giewont w którego szczerbę teraz zaglądało słońce wskazując południe, i na cudowny krajobraz pławiący się w tem świetle. Cała jego twarz zajaśniała, w oczach odmalował się zachwyt, a usta wyszeptały z cicha.

„Na tym kawałku ziemi, Bóg położył dłonie“.