Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/451

Ta strona została przepisana.

gdy ją słońce przenika? Ale gdzież ona jest, ta poetka — dodał, oglądając się niecierpliwie. — Prosiłem starej Sobczakowej, żeby nam ją tu przysłała.
— I jajecznicy coś długo nie widać — wtrącił Jakób — ani przyobiecanego mleka z kartoflami. A ja jestem taki wygłodzony, że zjadłbym wilka!
Jakby na wezwanie, w progu domostwa ukazała się dziewczyna niemłoda, lat trzydzieści kilka mająca. Wysoka, dobrze zbudowana, odziana w czarny wełniany kaftanik i granatową spódnicę — tę samą, którą Jakób widział ciągle przed sobą w malinach — czerwonym przysłoniętą fartuchem. Duży wywinięty kołnierz od koszuli, podwiązany u szyi wstążką czerwoną, rzucał odblask na twarz smagłą, o cerze świeżej, zdrowej, ze złotawym odcieniem. Włosy kruczej czarności nie były splecione w dwa warkocze, ale spięte szpilkami. Rysy niezbyt regularne, rozjaśniał wyraz oczu bardzo bystrych i inteligentnych. Jednym rzutem oka objęła przybyłych i przysłoniwszy oczy powiekami, schodziła powoli ze stopni ułożonych z kamieni pod progiem.
— Przyznam się panu, że jestem rozczarowany — szepnął Jakób półgłosem. — Oczekiwałem malowniczego góralskiego ubioru i warkoczy spadających na plecy, a nie tej brzydkiej tandety. To nie góralska Muza, to pospolita mieszczka!
— Ona podobno ubiór góralski uważa za „płony“ dla siebie.
— Pozdrawiamy cię Kasiu— przemówił Witold, przypatrujący się jej z wielką ciekawością.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus — odrzekła dziewczyna tonem delikatnego napomnienia, że taki a nie inny jest zwyczaj witania się w tym kraju, przyczem wcale nie podniosła oczu. Obaj mężczyźni zrozumieli nauczkę.
— Niech będzie na wieki — odrzekli spiesznie, używając znanej formuły góralskiej.
— Ten pan jest doktorem — przemówił Witold, wskazując na przyjaciela; — zbiera tu rośliny lecznicze, a ja maluję góry wasze. Obaj pochodzimy z tego samego kraju, co pan Odyniec, którego znałaś. Czytamy twoje wierszki, Kasiu!
I zrobił jej miejsce obok siebie, w mniemaniu że Kasia przysiądzie na ławce, ale omylił się. Dziewczyna obrzuciła obu szybkiem, błyskawicznem spojrzeniem, i przeszła obok nich poważna, pod ścianą poprzecznie stojącego budynku gospodarskiego, gdzie w cieniu jaworu stał jej kołowrotek — a siadłszy na stołku, jęła snuć przędziwo tak pilnie, jakby nikogo więcej prócz niej na dziedzińcu nie było. Panowie zdziwieni spoglądali na siebie w milczeniu, tylko warczenie kółka było słychać i szum płynącego za chatą, w głębi parowu, strumienia.