Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/452

Ta strona została przepisana.

— Poetka tatrzańska z góry nas potraktowała — odrzekł zainteresowany Witold, i wyjąwszy notatnik zaczął ją szkicować.
— Zdaje się, że ona nie dba wcale o nasze uznanie — odrzekł Jakób z uśmiechem. — Góralom tutejszym w ogóle nie łatwo jest imponować. Jedynym człowiekiem, który im imponował, był ksiądz Stolarczyk, a później dr. Chałubiński, choć już mniej; ale już o Sienkiewiczu, który tu dużo czasu spędza i o Matejce który tutaj bawił, mówią prawie jak o równych sobie. Słońce tu w górach ma na palecie swojej kolory tak żywe i bogate, tak ciągle zmienia obrazy, że to co pan namalujesz, nie może ich zadziwić, ani zachwycić. Czy patrzałeś wczoraj wieczorem na Tatry w oświetleniu księżyca?
— Patrzałem, i widok ten całą noc nie dał mi zasnąć, bo chciałbym go odtworzyć na płótnie, a nie wiem czy zdołam! Po dniu upalnym, temperatura tak opadła wieczorem, że choć nie spojrzałem na termometr, sądzę, że musiał być przynajmniej jeden stopień mrozu. Inaczej nie umiem sobie wytłomaczyć, czemu mgła unosząca się nad łąkami, stała się nagle przejrzysta i błyszczała jak srebro... nie, jak dyamenty! i skrzyła miliardami iskier, co stać się tylko może za przyczyną mrozu.
— I księżyca — dodał Jakób. — Oświecał on szczerbę Giewontu w taki sposób, że widmo śpiącego rycerza na ciemnym sarkofagu z Regli, sprawiało potężne wrażenie; a owa gaza z mgły, która się między niem a łąkami rozpostarła, wzmagała jeszcze to złudzenie. Czarodziejskie widowisko zniknęło wtedy dopiero, gdy księżyc schował się za chmury. Nic podobnego nie widziałem w mojem życiu!
— Ani ja — dodał Witold.
Kasia nie widząca pozornie nic prócz kądzieli którą była zajęta, zwolniła bieg kołowrotka, i odezwała się nie patrząc w stronę ganku.
— Tak bywa często na jesieni i w zimie: wtedy Giewont śpi okryty białym całunem.
— Słyszysz jak ona mówi poprawnie? — zauważył Witold, rysując ciągle. Powiedziałbym nawet: poetycznie.
— Wolałbym żeby była powiedziała „rańtuchem“, byłoby to naturalniejsze — odrzekł doktór.
— A jak ma być wicher halny i słońce czerwono zachodzi za Gubałówkę, a czarne chmury kotłują się nad szczytami, to tak wygląda, jakby się przy umarłym paliły gromnice i szedł od nich swąd i dym — mówiła dalej Kasia, kręcąc spokojnie nitkę w palcach, a kołowrotek zawarczał znowu.
— Ona umie patrzeć. — szepnął Witold.