Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/454

Ta strona została przepisana.

Chłopiec przyspieszył kroku: przechodząc koło Kasi, zdjął kapelusz, pochwalił Pana Boga i wkrótce znalazł się przy stole, serdecznie powitany przez Witolda, który mu zaraz opowiedział w czyjem znajduje się domostwie, i kim jest dziewczyna siedząca przy kądzieli. Jakób ze swej strony podsuwał mleko i kartofle — ale chłopiec słuchał z roztargnieniem, a jadł bez apetytu. Gdy zaś przyniesiono jajecznicę, nie dał się na nią skusić, pomimo, że wyglądała bardzo zachęcająco. Jakób zauważył, że Henryk jest jakiś blady i nieswój.
— Co ci jest? — zapytał troskliwie.
— Eh, nic — odrzekł smutnie.
— Czy spotkałeś się z kim?
— Spotkałem w lesie sir Edwarda. Szukałem tam właśnie tych ślicznych Gruszyczek Pyrola, co pachną jak róża i konwalia razem, ale znalazłem tylko kilka między mchem i paprociami: widocznie już przekwitają. Otóż... sir Edward spostrzegł mnie pierwszy i zapytał...
— O cóż takiego cię zapytał?
— Zdziwi się pan bardzo, jak się pan dowie: zapytał czy chciałbym z nim jechać do Anglii?
Łyżka wypadła Jakóbowi z ręki: takie przypuszczenie nie postało ani na chwilę w jego głowie. Spojrzał na Witolda, ale ten był tak zajęty rysowaniem, jakby nic nie słyszał: uśmiechnął się tylko.
— A ty, co mu odpowiedziałeś na to?
— Odpowiedziałem, że bardzo lubię podróżować i chciałbym poznać kraj, w którym on mieszka, ale wiem że to nigdy nie nastąpi, bo mój dziadunio nie ma na to środków; a gdy ja sam dorosnę, nie będę jeździł po świecie, tylko osiądę na rodzinnym zagonie, i będę gospodarował razem z dziaduniem.
— A on co na to?
— Zapytał mnie czy bardzo jesteśmy biedni... i ja opowiedziałem mu wszystko szczerze, jak jest: wszystkie kłopoty dziadunia, wysiłki i zmartwienia.
— A on?
— Słuchał ze spuszczoną głową, zapuściwszy palce w skręty