Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/46

Ta strona została przepisana.

— Zajmuję się więc praktyką lekarską, a w chwilach wolnych, nauką. Pracuję nad Historyą medycyny w Polsce, która wkrótce drukować się zacznie. Tymczasem zrobiłem sobie wakacye na kilka tygodni, i bawię się, zbierając zielnik roślin górskich.
— No, patrzcie, moi państwo — mówiła panna Katarzyna — anim się tego spodziewała! Góra z górą nie zejdzie się, ale człowiek z człowiekiem... Siadajże, mój Kubusiu, chciałam powiedzieć, panie Jakóbie. Jak się to dzieci ucieszą! Henryczku, Marysiu, chodźcie! Mamy gościa!
— A pan Marcin jak się ma, czy zdrów? — zapytał młodzieniec.
— Trzyma się jeszcze jako tako — odpowiedziała — ale bardzo skruszał. Zjadły go troski i strapienia, swoje i cudze!
Dzieci, zjawiły się na wezwanie: ośmioletnia dziewczynka i chłopiec, którego już nie można było nazwać dzieckiem, bo wyglądał na lat przeszło czternaście. Przywitanie i zapoznanie się, pod wpływem serdecznych słów panny Katarzyny, nastąpiło bardzo prędko. Pan Jakób przypomniał Henryczkowi, że go dawniej widywał i chodził nawet z nim razem po lasach i polach; tylko siostrzyczki jego nie znał wcale, bo nie było jej jeszcze na świecie, gdy ostatni raz odwiedzał Miratycze.
Przypatrywał jej się teraz uważnie i z zajęciem. Dziewczynka była bardzo szczupła i wątła: miała owalną, przezroczystą twarzyczkę, przypominającą obrazy znakomitego malarza francuskiego, Greuza, odznaczające się nadzwyczajną delikatnością pendzla i wdziękiem malowanych główek. Ciemne, bujne włosy, splecione w jeden warkocz, niebieską przewiązany wstążką, spadały jej na plecy, a wielkie czarne oczy, przysłonięte były długiemi rzęsami, od których padający cień sprawiał, że twarzyczka wydawała się jeszcze bledszą. Chwilami pod wpływem silniejszego wrażenia, uderzały na nią słabe rumieńce, a wtedy siatka żyłek niebieskich uwydatniała się na skroniach.
Z ciekawością przypatrywała się ona nieznajomemu panu, którego babcia znała, i odrazu zaczęła go traktować po przyjacielsku. Opowiedziała mu, że góral jeden przyniósł jej parę królików, i że ich posiadanie uszczęśliwia ją niezmiernie.
W zachowaniu się chłopca widać było, że występował wobec dziewczynki w roli opiekuna. Wyrosły bujnie, może zbyt bujnie jak na lat czternaście, miał wobec niej przewagę starszeństwa, siły, zdrowia i rozumu. Niebieskie jego oczy patrzyły śmiało i pogodnie, niemal wesoło, szlachetne rysy twarzy tchnęły prostotą, a gęsta, falująca nad czołem czupryna, nadawała mu coś junackiego.
Rozmawiano o sprawach najbliższych sercu pana Jakóba, o znajomej mu okolicy, a potem z kolei zwrócono się do chwili obecnej. Panna Katarzyna bardzo narzekała na Zakopane.