Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/462

Ta strona została przepisana.

mnie przeczucia, ale im nie wierzyłam, a gdy maleńka opowiedziała mi o swej przygodzie podczas wichru halnego, myślałam, to jest... miałam nadzieję, że cię odzyskamy... i szalona radość chwilami powstawała w mojem sercu...
Tu łzy puściły się jej z oczu.
— Inaczej byłabym zabroniła Henrykowi iść z tobą, a nawet kazałabym mu zdaleka omijać twoje ślady, bo one są przeklęte... Przekupić go chcesz, żeby się nas wyrzekł, obiecujesz mu bogactwa... Trądem zarażasz duszę dziecka, kusicielu!
— Dosyć — przerwał, podnosząc głowę — dosyć, przez litość! Pozwól mi przemówić. Obwiniaj mnie o co chcesz, nazwij nawet zbrodniarzem, będę milczał. Ale nie mów żem ci chciał zabrać dziecko, bo jesteś w błędzie! Serce Henryka, to czyste złoto, a ja się tylko chciałem przekonać, czy próbę ognia wytrzyma. Chciałbym go mieć, to prawda, ale drżałem z obawy, żeby mi nie uległ, bo choć sam jestem wielkim grzesznikiem, miłuję dobro i mam cześć dla cnoty. On wytrzymał: wychowałaś go dobrze. Silny, dzielny charakter! Szkoda żeś nie słyszała naszej rozmowy, nie byłabyś w tej chwili tak okrutną!
— Dzięki Ci Boże! — szepnęła panna Katarzyna.
— Dziecko to nieświadomie mówiło mi prawdy nie mniej gorzkie od tych, które ty mówisz w tej chwili. Ale wiedz, że ani ty, ani on, ani rodzice nasi, gdyby żyli, nie mogliby sądzić mnie surowiej, niż ja sam siebie sądzę! Nie myślę się wcale uniewinniać: Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina! — mówił, uderzając się w piersi. — Byłem pyszny, byłem samolubny, i... słaby. Ojciec chciał żebym umiłował ubóstwo, żebym tak jak on jadł chleb czarny, a mnie ten chleb stał się wstrętnym i zląkłem się walki z nędzą, a przytem... dusił mnie brak powietrza!
— Nieszczęśliwy! Odpowie za ciebie przed Bogiem przyjaciel twój, Dowmund. To był twój zły duch!
— Nie potępiaj go — rzekł smutnie Warburton — ja to raczej byłem jego złym duchem. On umarł wkrótce na nostalgię, a ja byłem od niego silniejszy: Powiedziałem sobie, że muszę zostać bogatym i postawiłem na swojem. Pracowałem bez wytchnienia, czyniłem wysiłki niemal nadludzkie, i powiodło mi się, a gdym zaślubił córkę angielskiego magnata, który nie miał męzkiego potomka, ten mnie adoptował i wraz z nazwiskiem przelał na mnie swoje dochody i tytuły. Lecz z chwilą gdy zrzuciłem starą skórę, zaczęły się wyrzuty sumienia. Czasem, gdy ptaki wędrowne przynosiły wieści z dalekiego kraju i odzywały się znajomym mi klekotem, serce mi uderzało żywiej, a w duszy budziły się jakieś niepokoje, jakieś tęsknoty i pragnienia, które wołały głosem bez słów: wróć! wróć!