Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/464

Ta strona została przepisana.

serce, wołając chórem: Wróć, wróć, wróć! A serce moje tłucze się w piersiach jak ptak, o pręty klatki, i lecieć chce do nich, a z niemi razem wysoko, do słońca, i bije rozpacznie skrzydłami... Aż oto w takiej chwili, ty stajesz przedemną z twarzą mej matki i masz dla mnie same słowa potępienia, gdy ja przebaczenia łaknę, gdy ogrzać się pragnę przy was... bogaty nędzarz! Nie jestem już ten sam, com tu przybył: ognisko przy którem grzałem się dotąd, stało mi się obce, a widzę z twoich słów, że i przy mojem rodzinnem niema już dla mnie miejsca. Utraciłem prawo do niego!
— A więc wróć! wróć! — zawołała, wyciągając do niego obie ręce — zapomnijmy o latach rozłąki, wszakże sam chcesz tego!
Baronet zdławionym głosem zawołał:
— Chcę głodu, chłodu i trudu w pocie czoła, chcę jeść wasz chleb ościsty i złożyć kości na waszym cmentarzu. Chcę tego, chcę! Tęsknota mnie zabija!
Upadł na kolana i pochylił głowę tak nisko, że aż czoło oparło się na trawie, a ręce obie wyciągnęły się, jakby chciały ogarnąć uściskiem tę ziemię, której się wyrzekł niegdyś, a do której teraz pragnął się przytulić, i łkanie gwałtowne wstrząsało calem jego ciałem. Gość dawno niewidziany, łzy, obfitym polały się strumieniem i niewstrzymane płynęły, niosąc ulgę stwardniałemu od zgryzoty sercu. Stwardniałość ta tajała, miękła, a z nią razem zmniejszał się ciężar gniotący tę niepospolitą, ale zbłąkaną duszę.
Panna Katarzyna patrzyła na siwą głowę dumnego magnata, tarzającą się w pyle, a serce jej kochające wezbrało wielką dla niego litością. Cała jej dawna miłość odżyła dla tego brata, który oskarżywszy się z win popełnionych, kajał się teraz przed Bogiem i przed nią. Był jej w tej chwili tak drogim, jak niegdyś.
— Edziu — przemówiła, klękając przy nim. — Bogu niech będą dzięki, żeśmy cię odzyskali. Wstań i pociesz się. Matka ci przebaczyła przed śmiercią, a Marcin ciagle miał nadzieję, że powrócisz. Miejsca twojego przy ognisku rodzinnem nie zajął nikt... Czeka cię ono. Pójdź zasiąść przy niem!
A gdy Warburton wstał i usiadł na kamieniu pod ścianą kościoła, objęła rękami jego głowę i przytuliła do piersi, płacząc z radości, a on szeptał:
— Byłem martwy, a teraz żyję: mogę płakać!...
Marysia trzymając oburącz pęk kwiatów, zapędziła się do babuni, i stanęła niepewna czy iść dalej, czy się cofnąć, ale sir Edward skinął na nią.
— Jak się masz maleńka? — rzekł, wyciągając do niej rękę — czy poznałaś mnie?