Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/48

Ta strona została przepisana.

szona opisywaniem przebytych przygód. Z tonu głosu i przejęcia, z jakiem mówiła, widać było, iż pewna jest że cudem tylko uniknęła śmierci. Niebieskie jej oczy były prawie wylęknione.
— Niech mi szanowna pani wierzy, że podróż z Chabówki do Zakopanego nie przedstawia żadnego niebezpieczeństwa — odpowiedział tonem perswazyi. — Droga bita, doskonale utrzymana: jedzie się po niej jak po stole, a przytem wozy zaopatrzone są w hamulce. Gdyby nie ten deszcz, który gęstą płachtą zasłonił widok na obie strony, przekonałaby się pani naocznie, że przy drodze niema żadnych przepaści.
— Ale, co mi Kubuś mówi! — przerwała z pewnem rozdrażnieniem — widziałam na własne oczy przepaście okropne, a w jednem miejscu, coś w połowie drogi między Chabówką a Nowym Targiem, o mało nas wicher razem z wozem nie strącił z góry na dół. Wicher, powiadam ci, zaczął dąć z taką gwałtownością, że aż płótna powydymane jęczały, a podtrzymujące je obręcze trzeszczały. Smagał nas przytem po twarzy tak ostro, że aż łzy z oczów wyciskał. Myślałam, że nie wydostaniemy się żywi z tej krainy wichrów.
— Góra, którą pani bardzo właściwie, „krainą wichrów“ nazwała, zowie się Obidowa. Jest to stałe mieszkanie wiatrów, nie opuszczających jej nigdy, nawet w najpogodniejsze dni upalnego lata; ale wypadki przewracania wozów rzadko się tam zdarzają.
— Aa, więc zdarzają się jednak! I ten rzadki wypadek mógł się był właśnie nam przytrafić... Gdybym to była naprzód wiedziała, nie ruszyłabym się z Miratycz za nic w świecie! Kubuś się ciągle uśmiecha?
— Bo poznałem już szanowną panią i wiem, że gdyby nietylko przez krainę wichrów trzeba było jechać, ale przez krainę ognia, pani pojechałaby bez wahania dla zdrowia Marysi.
— Oj, to prawda! — przyznała i dodała tonem przyciszonym: — Kiedy już tak otwarcie mówimy, to przyznam się Kubusiowi... chciałam powiedzieć, panu Jakóbowi...
— Niech będzie Kubuś, bez tytułu pana — przerwał młodzieniec, całując jej rękę.
— Ale czyż się to godzi — wzdragała się — taki słuszny kawaler... Przyznam się panu Kubusiowi, że ja tam nie bardzo za temi widokami... i że puścić się w drogę, była to dla mnie ciężka rzecz! W moim wieku, z moim reumatyzmem, ma się już swoje nawyknienia i potrzeby, wynikające ze starości: swój pokój, swoje łóżko, swoje krzesło nakoniec... a tutaj, doprawdy, niewiem nawet, jak przyjdzie przetrwać dwa miesiące! Proste ławy, twarde krzesła, w łóżkach siano zamiast materaców i ani śladu zrozumienia potrzeb ludzi cywilizowanych. To dobre dla górali, ale nie dla gości, chyba tylko dla młodych i zdrowych.
— Mieszkania wygodniejsze są, ale trzeba je naprzód zamawiać i to bardzo wcześnie. Tyle tu ludzi przyjeżdża, że gdyby nawet chaty