Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/62

Ta strona została przepisana.

chodzenia pod wierzch, są tak mądre, że probują każdy kamień, zanim nogę na nim postawią.
— To wszystko bardzo kosztowne są rzeczy — powiedziała głosem nieco przyciszonym panna Katarzyna — a my z małemi przybyliśmy tu środkami, i musimy się liczyć... Przyjechaliśmy dla kuracyi, nie dla przyjemności. Jeżeli się da jedno z drugiem połączyć, to i owszem, byle nie kosztem pieniędzy przeznaczonych na leczenie. Panu bratu jest bardzo ciężko na tych trzydziestu włókach, bo Miratycze były obdłużone, więc ciągle spłaca i spłaca. Jak się przytem opędzi wydatki gospodarstwa i zapłaci podatki, to ledwie się koniec z końcem zwiąże. Do tej podróży nigdyby nie przyszło, gdyby doktór nie powiedział że to jest dla Marychny koniecznie potrzebne. Więc tedy Marcin wyjął ze skrzyni pieniądze, które zachował na czarną godzinę; ja też miałam trochę grosza, schowanego na wypadek choroby, i tak jedno do drugiego, zebrała się sumka. O mój Kubusiu, gospodarować na wsi teraz bardzo ciężko!
— Słyszałem, że baron L. chciał to kupić.
— Tak, chciał nawet grubo zapłacić, ale mój Kubusiu, nie godzi się tam świętej ziemi sprzedawać, choćby przyszło ręce pourabiać po łokcie i żyć suchym tylko chlebem, trzeba wytrwać.
— To prawda.
— Głodu nie mamy. Chodzimy cało i dzieci kształcimy, ale musimy każdy grosz obejrzeć dwa razy, zanim go się wyda. Sprzedawszy, możnaby żyć nawet dostatnio, bo baron ostrzy na to zęby i nawet by się nie targował. Potrzebny mu ten kawał ziemi dla zaokrąglenia majoratu; ale czyż takie przeklęte pieniądze przyniosłyby szczęście! Brat prosi Boga, żeby pozwolił wytrwać chociaż do czasu, gdy Henryś urośnie i młodemi siłami i młodą głową podniesie gospodarstwo. Ale nim do tego przyjdzie, brat starga siły do reszty...
— Sądzę, że potrafimy wszystko pogodzić — odrzekł doktór. — Na początek pojedziemy wszyscy wózkiem do doliny Kościeliskiej, a potem będziemy chodzili w góry z Henrysiem, jeżeli szanowna pani pozwoli, aby mi towarzyszył. Później, gdy panie wzmocnią się tutejszem powietrzem, wybierzemy się znowu wszyscy razem. Czy zgoda?
— Zgoda, zgoda — zawołali wszyscy razem, a panna Katarzyna z wdzięcznością uścisnęła rękę Jakóba.
— Troszczyłam się o moje dzieci, mówiłam sobie: co za bieda, że nie mają z kim chodzić! A tu Opatrzność nam ciebie zesłała... Jakiż Kubuś dobry!
— A ja będę oglądała jeziora, wodospady i przepaście! — wołała dziewczynka, skacząc z radości. — Będę widziała jaskinie, w których kryli się rozbójnicy! A może my i skarby zbójeckie znajdziemy?